Czym jest komiks

    Czym są komiksy? Czy tylko obrazkową historią czy może kryją w sobie coś bardzo szczególnego? Co mają w sobie takiego że wielu z nas tak bardzo je kochało i na pewno będzie jeszcze długo kochać? Historie ich powstania możemy doszukiwać się w  starożytnym Egipcie, w którym to powstały pierwsze „komiksy”.Dotyczyły one historii życia ludzi oraz faraonów i ich bogów. Dalej komiksy zaczęły się rozwijać w średniowieczu. Te jednak były bardziej udoskonalone jak na tamte czasy. Dotyczyły one postaci bohaterskich, których czyny były sławione w postaci rysunków z podpisami. Dotyczyły też życia religijnego i świętych. Dalszy rozwój komiksów związany był z rozwojem prasy XIX w. Do codziennych gazet informujących ludzkość o polityce, życiu codziennym, kataklizmach itp. dołączano krótkie historyjki mające charakter humorystyczny. Owe historie wydawane były w odcinkach. Ze względu na wspomniany, humorystyczny charakter, powstała ich nazwa wzięta z języka angielskiego: comic. Wtedy to zaczęto budować lepszą formę przedstawiania komiksów. 

Komiks Przed 1939

    Początki komiksu umiejscawia się zwykle pomiędzy 1894 a 1896 rokiem, kiedy to amerykański rysownik R.F.Outcault umieszczał w "New York World" cykl rysunków "Hogan's Alley". Jednym z bohaterów jego historyjek obrazkowych był mały chłopiec odziany w nocną koszulę. W 1896 r., gdy Outcault przeniósł się do "New York Journal", ów malec stał się tytułową postacią cyklu "Yellow Kid". I tak powstał pierwszy komiks. W swoich zbiorach mam zaledwie kilka publikacji sprzed tego czasu. Do najstarszych należą dwie pierwsze książeczki niemieckiego karykaturzysty Wilhelma Buscha "Max und Moritz. Eine Bubengeschichte in sieben Streichen" i "Hans Huckebein, der Unglücksrabe. Das Pusterohr. Das Bad am Samstag Abend". Swoje pierwsze wydania miały odpowiednio w 1865 i 1867 roku. 

 

    II połowie XIX w. wydawcy gazet, by uatrakcyjnić swoje czasopisma chętnie dodawali całostronicowe historyjki obrazkowe, opatrzone zwykle tekstem objaśniającym pod każdym obrazkiem. Najstarszym tego typu wydawnictwem, które posiadam, jest pięknie zachowana amerykańska plansza zatytułowana "The Interesting Adventures of Mr. Sponger". Wydała ją "Humoristic Publishing Co." w Kansas City, zapewne na przełomie lat 1880-tych i 1890-tych. Zadrukowany jednostronnie arkusz formatu 39,5 x 30 cm składa się z 16 barwnych kadrów, opowiadających straszne przeżycia pana Spongera podczas próby zjedzenia obiadu w restauracji. W prawym górnym narożniku widnieje numer 55, co wskazuje, że plansza należała do wcale niemałego cyklu. Bardzo ją sobie cenię; jest najstarszym obiektem w zbiorze. Niewiele młodszą jest plansza francuska zatytułowana "Le Colonel Marchand" - pochodzi z 1898 r. Jest nieco większa: 49 x 35,5 cm. Podobnie jak poprzedniczka, jest zadrukowana jednostronnie, w centrum widnieje portret głównego bohatera opowieści, a wokół zamieszczono 16 barwnych obrazków przedstawiających życiorys płk. Marchanda od lat dziecinnych aż po szczyty kariery wojskowej. Dla porządku dodam, że Jean Baptiste Marchand (1863-1934) był francuskim oficerem, uczestnikiem licznych ekspedycji wojskowych do Afryki, w latach I wojny otrzymał szlify generalskie.

    Przejdźmy do "prawdziwych" komiksów. W ślad za "Yellow Kidem" w prasie amerykańskiej pojawiły się następne cykle: "Litle Jimmy" J. Swinnertona, "Katzenjammer Kids" R. Dirksa, "Little Sammy Sneeze" W. McCay'a i wreszcie "Little Nemo in Slumberland" tego samego autora. Ten ostatni zaczął ukazywać się w 1905 r. jako całostronicowe plansze w niedzielnych dodatkach "New York Herald". Publikowany był tam z przerwami i pod zmienianymi tytułami aż do 1926r. Jednak, co do tego wszyscy są zgodni - pierwsze lata były najlepszym okresem "Małego Nemo". Cykl miał nowatorski charakter: był pierwszym komiksem, którego akcja rozwijała się z odcinka na odcinek. Wcześniejsze serie stanowiły zbiór krótkich historyjek, a jedynym elementem spajającym je, byli ci sami bohaterowie. Z dumą powiem, że posiadam "Little Nemo in Slumberland" z jego najciekawszego okresu.

 
    Oto nieco pożółkły egzemplarz europejskiej mutacji niedzielnego dodatku "New York Helald" z 7 IX 1909 r. Gazeta zawiera 4 strony, z których pierwsza i ostatnia drukowane są w kolorze, strony wewnętrzne - jednobarwnie. Na stronie tytułowej mamy właśnie sławnego "Little Nemo". Pierwsze kadry przedstawiają grupę wędrowców przedzierających się przez pola lodowe, historia kończy się paniczną ucieczką przed polarnym niedźwiedziem. Ostatni kadr, jak zwykle, zarezerwowano dla małego Nemo, który przebudzony siedzi w pościeli dziękując losowi, że to był tylko sen. Pozostałe stronice zawierają komiks "Buster Brown in Athens" R.F. Outcaulta (tego od "Yellow Kida"), historyjkę "The Terrors of the Tiny Tads" G. Verbecka oraz barwny komiks "Monkey Shines of Marseleen" V.R. Jennetta. Egzemplarz nie jest idealny; ma niewielkie naddarcie jednej karty, część jednej z wewnętrznych stron jest wyraźnie zakurzona. Mimo to i tak cieszę się z tego nabytku. Trudno u nas o te najwcześniejsze komiksy.
    Pisałem powyżej o wydawnictwach amerykańskich, francuskich, niemieckich. A co z polskimi komiksami? Nie wspominałem dotychczas o naszych wydawnictwach, jako że komiks w Polsce pojawił się znacznie później. Adam Rusek w książeczce "Od Szalonego Grzesia do Jeża Jerzego" towarzyszącej wystawie pod tym samym tytułem pokazywanej w Bibliotece Narodowej w Warszawie, pisał: "Pierwszy odnaleziony serial" (chodzi o cykliczne historyjki obrazkowe, ukazujące się w prasie polskiej - p.m.) "Ogniem i mieczem, czyli przygody szalonego Grzesia" autorstwa K. Mackiewicza (rysunki) i S. Wasylewskiego (tekst), miał swą premierę 9 lutego 1919 roku na ostatniej stronie tygodnika satyrycznego "Szczutek" - zatem zwyczaj zamieszczania seryjnych humorystycznych historyjek obrazkowych w prasie, dotarł do Polski stosunkowo późno (...)

    Lwowski wydawca "Szczutka" opublikował "(...) w szybkim tempie przygody Grzesia w edycji książkowej". Można z tego wnioskować, że "Ogniem i mieczem" było pierwszym samodzielnie wydanym komiksem w Polsce. Mimo poszukiwań nie udało mi się dotychczas zdobyć numerów "Szczutka" z 1919 roku. Mam natomiast niezwykle rzadkie wydanie książkowe tego komiksu. Na karcie tytułowej, jako wydawcy figurują H. Altenberg, G. Seyfarth i E. Wende, autor tekstu ukrył się pod pseudonimem Jan Bury. Książkę wydrukowała Drukarnia Narodowa w Krakowie. Każda strona (a jest ich 36) zawiera 4 rysunki, pod każdym z nich widnieje rymowany dwuwiersz. Poprzedni właściciel uznał widać, że tekst jest zbyt frywolny lub wulgarny i niektóre wyrazy dokładnie zakreślił, wpisując w ich miejsce przystojniejsze odpowiedniki (w tekście "Jeden nudzi, drugi gdera, niech cię jasna cholera" ostatnie słowo zmieniono na "zabiera", co jest trochę bez sensu; lepiej już poszło przy wymianie "chama"na "pana"). Egzemplarz jest w całkiem niezłym stanie. Przez osiemdziesiąt lat stracił jedynie grzbiet, który ktoś uzupełnił paskiem tekturki. Na pewno perła w kolekcji!
    Skoro mówimy o pierwocinach komiksu w Polsce, znów odwołam się do tekstu A. Ruska: "Dłuższe cykle (komiksowe - p.m.) pojawiły się w polskich gazetach dopiero na przełomie lat 20. i 30. Początek dał "Ilustrowany Kuryer Codzienny", w którym od października 1929 roku począł się ukazywać mniej więcej raz na tydzień "Adamson", niemy komiks szwedzkiego rysownika Oscara Jacobssona, niezwykle popularny wówczas na całym świecie. "Pan Agapit Krupka" (tak ostatecznie nazwano głównego bohatera historyjki bez słów) publikowany był w "Kuryerze" aż do września 1939 roku. Jak większość kolekcjonerów, nie lubię komiksów prasowych.

    Zwykle trudno zebrać całość, nie bardzo wiadomo, gdzie szukać brakujących numerów. W przypadku tak odległych czasów (mówimy tu, przypomnę, o przełomie lat 1920-tych i 1930-tych) dokompletowanie pojedynczych odcinków graniczy z cudem. Nie wiem czy mój "Agapit Krupka" jest kompletny i nie mam ochoty prowadzić w tej sprawie śledztwa. Najstarszy odcinek nosi datę 16 X 1929 i zapewne jest pierwszym w serii, jako że pod rysunkami redakcja w krótkim tekście przedstawiła nowego bohatera. Mój zbiór składa się z 11 odcinków z 1929 r. i 19 odcinków z roku następnego. Poszczególne części komiksu starannie wycięto z gazety, naklejono na kartonowe podkłady i elegancko oprawiono. Na końcu dodano jeszcze cztery paski z przygodami Jacka Parasola, podpisane Mato (lub Meto), zamieszczane w tym samym czasie również w "Kuryerze". Mam jeszcze dodatkowo 25 odcinków "Krupki" z 1931 r. i 32 z 1932 r., luzem. Komiks Jacobssona nie zachwyca mnie, ale widać odegrał swoją rolę, skoro A. Rusek poświęcił mu kilka słów.
    W Polsce międzywojennej komiks był obecny głównie w czasopismach (będzie o nich niżej). Produkcja zeszytów komiksowych była bardzo skromna. Tym bardziej cieszy mnie fakt posiadania kilku z nich. Każdy z nas, nie tylko miłośnik komiksów, zna Koziołka Matołka. Mało kto jednak wie, że pierwsze narysowane przez M. Walentynowicza obrazki do tekstów K. Makuszyńskiego znacznie odbiegały od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.   

    We wznawianych co kilka lat zeszytach możemy zobaczyć trzecią ich wersję, tyle razy bowiem artysta rysował cały komiks. W tym miejscu opowiem o wersji najwcześniejszej. "Koziołek Matołek" miał swój debiut w 1932 r. Wtedy właśnie ukazał się pierwszy zeszyt (z datą 1933): "120 przygód Koziołka Matołka". Rok 1933 przyniósł kolejną część pt. "Druga księga przygód Koziołka Matołka". 

    Ostatnie dwie "Trzecia księga przygód Koziołka Matołka" i "Czwarta księga przygód Koziołka Matołka" ukazały się w roku 1934. Wszystkie zostały wydane przez Gebethnera i Wolffa w Warszawie, druk pierwszych trzech powierzono Zakładom Graficznym B. Wierzbicki i S-ka, ostatnia wyszła spod pras Litografii Artystycznej W. Główczewskiego. Każda z nich jeszcze przed wybuchem wojny miała kilka wydań. Ja mam te pierwsze.

    Egzemplarze zachowały się w całkiem dobrym stanie, co nie jest takie częste przy książkach dziecięcych; jedynie księga druga posiada poważny mankament: jest pozbawiona dwóch środkowych kart. Zawsze ze wzruszeniem biorę do rąk te podłużne, kolorowe zeszyty. Mam świadomość, że ten kto pierwszy je przeglądał, nie miał pojęcia kim był Koziołek Matołek. Bo przedtem go po prostu nie było.


    Skoro mówimy już o znakomitej spółce autorskiej Makuszyński - Walentynowicz, trzeba poświęcić nieco miejsca jednej z dwóch książeczek cyklu "Legendy krakowskie". Jakiś czas temu udało mi się kupić pierwsze wydanie komiksu "Wanda leży w naszej ziemi..." Ukazał się w Warszawie w 1938 r. nakładem Gebethnera i Wolffa. Podobnie, jak przypadku "Koziołka" różni się znacznie do późniejszych wydań. Każdą stronę wypełniają cztery barwne obrazki i tyleż towarzyszących im czterowierszy. Rysunki ustawiono w pionie, zatem i format książeczki jest inny, niż przy następnych edycjach.   Okładka komiksu "Wanda leży w naszej ziemi"

    Smutna historia o dumnej Wandzie kończy się obrazkiem klęczącego nad Wisłą dziecięcia i tekstem: "A wy, dzieci, rączki złóżcie i jak te skowronki śpiewne też cichutko się pomódlcie, za Wandeczkę, za królewnę!". Ten obcy ideowo element został usunięty w wydaniach powojennych. Książkę wydrukowano na lichym, grubym papierze. Po siedemdziesięciu latach pożółkł, stał się kruchy i łamliwy. Poprzedni właściciel paskami papieru wzmocnił karty i okładkę w grzbiecie. Narożniki kilku kart ukruszyły się i przepadły. Egzemplarz nie jest piękny, ale nie ma co marzyć o wymianie na lepszy. Książka jest naprawdę rzadka.

 

    Dużą popularnością w latach 30. XX wieku cieszył się u nas przeniesiony z Danii komiks "Pat i Patachon". Przedruki kolejnych odcinków ukazywały się cyklicznie w łódzkim tygodniku humorystycznym "Karuzela". Z czasem rysowanie komiksu przejął W. Drozdowski, który samodzielnie wymyślał dalsze przygody dwóch głównych bohaterów.

    Oto co pisał o tym komiksie J. Dunin w "Papierowym bandycie" (Łódź 1974, s. 238): "Do sukcesów 'Patachonów' przyczyniał się niewątpliwie zmysł obserwacyjny autora, który najchętniej jako tło dla ich najbardziej niewiarygodnych przygód dawał znane łódzkie ulice, podwórka z groźnymi wąsatymi dozorcami, najprawdziwszymi policjantami i oprychami z krwi i kości. "Patachony" w wersji Drozdowskiego, to para miłych obiboków, którzy podejmują niezliczone wysiłki, aby osiągnąć odwieczne marzenie(...) - najeść się i napić do syta". Popularność serialu sprawiła, że historyjki pojawiły się również w "Expressie Ilustrowanym" oraz doczekały się osobnych wydań książkowych. Dunin pisze: "Ukazały się co najmniej trzy serie pod tytułem "Pat i Patachon. Wesołe przygody najpopularniejszych bohaterów ekranu". Widać autorowi "Papierowego bandyty" nie udało się dotrzeć do czwartej serii komiksu. Podłużny zeszyt tej części zaopatrzono w kolorową okładkę, a na 31 stronach wydrukowano czarno-biały komiks. Każda strona zawiera 6 kadrów, pod każdym widnieje stosowna "lista dialogowa". Pozostałą część strony wypełniają teksty dowcipów i skeczów, nie zawsze najwyższych lotów. Książeczka wydana została w Łodzi przez Wyd. "Republika" w latach 1930-tych. Nie udało mi się odszukać pierwszych trzech części "Pata i Patachona". Mam tylko część czwartą. Szukam dalej.

    Choć, jak pisałem powyżej, niechętnie gromadzę czasopisma z komiksami, to mam ich trochę w swoim zbiorze, z obowiązku. Trudno bowiem o pełną panoramę polskiego komiksu międzywojennego bez czasopism. To tam właśnie ukazywała się większość historyjek obrazkowych. Zacznijmy od najstarszych numerów.  


Łódzka "Karuzela" powołana została do życia przez dom wydawniczy "Republika" w początkach 1936 r. Pieczę redakcyjną nad pismem sprawował Jan Grobelniak. Każdy numer składał się z 8 stron, wypełnionych w znacznej części komiksowymi historiami. Wszystkie numery, które posiadam (a mam ich 6 z 1936 r.) rozpoczynają się barwną, całostronicową planszą "Pata i Patachona", natomiast wewnątrz znajdziemy przygody Plumpka, Ferdka i Merdka (to spolszczony tytuł komiksu "Popeye"), Osiołka Wesołka, Buffalo Billa, Jasia w dzikich puszczach Brazylii.
Ten sam koncern wydawniczy, rok później wypuścił w świat pierwsze numery "Wędrowca", powierzając funkcję redaktora odpowiedzialnego S. Pietrzakowi. Mam jedynie dwa numery tego pisma, a w nich "Wśród jezior i gór Kanady".     

Barwny film z życia młodego Polaka na drugiej półkuli, "Przygody kpt. Stanleya Franka", "Władca podziemi", "Tajemnice mieszkańców Marsa" i inne. Niewątpliwą zasługą wydawnictwa "Republika" było zaprezentowanie polskiemu czytelnikowi komiksu amerykańskiego, dotychczas niemal zupełnie nieznanego w naszym kraju. "Świat Przygód" - jedno z ważniejszych pism komiksowych.. Ukazywało się od 1935 roku w Warszawie pod red. K. Gąsiorowskiego. W swoim zbiorze mam 9 luźnych numerów z 1936 r. i jeden w zwiększonym już formacie, z roku następnego. Tygodnik drukował m.in. rysunkowe opowieści o Charlie Chaplinie, Flipie i Flapie, Kajtku, Tarzanie, Alexie - królu magików i wielu innych. Znaczna część prezentowanych tu komiksów, była przedrukami rysunków zachodnich.

 

    Pojedynczy zeszyt miesięcznika "Wesoły Świat" z czerwca - lipca 1936 r. Pisemko ukazywało się w Bydgoszczy, wydawcą i redaktorem był H. Reetz, a drukowano je w Żninie, w Zakładach Wydawniczych A. Ksyckiego. Podtytuł precyzował profil pisma: "Obrazkowy miesięcznik ciekawych i wesołych przygód". Na wewnętrznych stronach okładek mamy bardzo kiepsko rysowaną opowieść pt. "Niezwykłe przygody Murzynka Jumbo i słonia Sambo", numer zawiera również m.in. komiksy zatytułowane "Przygody trzech muszkieterów", "Hipolit Gapa lubi dzieci", "Jacek i Wacek", "Hipolit, mysz i kot", "Drzemka pana Hipolita Gapy", "Hipolit Gapa a bieg z płotkami" i "Tymek i Sztups". Pozostałą część zawartości wypełniają opowiadania, ciekawostki ze świata, dowcipy. Miesięcznik, stojący na niezbyt wysokim poziomie, nie odegrał wybitnej roli w rozwoju polskiego komiksu. Żałuję, że posiadam jedynie jeden numer dodatku do "Kurjera Warszawskiego" zatytułowany "Mój Kurjerek. Pisemko dla dzieci" (29 XII 1938). Wydawano je, od 1938 r. w nieco mniejszym formacie niż dotychczas omówione tu czasopisma, jego poziom edytorski nie odbiegał od przeciętnej (czyli był lichy), natomiast zawierał komiksy polskich autorów. I tak, na pierwszej stronie zaprezentowano "Przygody stracha na wróble" autorstwa K. Makuszyńskiego i M. Walentynowicza, na ostatniej - "O Morusku psie prześlicznym, nietutejszym - zagranicznym" rysowany przez Edwina do tekstu A. Bogusławskiego. Dwie środkowe strony poświęcono przygodom Disneyowskiego "Kwiczusia mechanika" z cyklu przygód trzech świnek i złego wilka. Wydawcami gazetki byli F. Mrozowski i K. Olchowicz, a redaktorami naczelnymi F. Hoesick i K. Olchowicz. Rozdział poświęcony czasopismom komiksowym chcę zakończyć krótkim omówieniem legendarnej "Gazetki Miki". Tygodnik powstał w Warszawie pod koniec 1938 r. i przed wybuchem wojny zakończył żywot, po prawdopodobnie, 22 numerach. Okładki oraz dwie wewnętrzne strony drukowano w kolorze. Dziesięć numerów, które posiadam, kupiłem kilkanaście lat temu marząc, że z czasem dokompletuję resztę. Od tamtej pory nie spotkałem ani jednego! (Ostatnio słyszałem o ośmiu sprzedanych numerach. Mimo usilnych prób nie udało mi się ich odkupić). "Gazetkę" prócz opowiadań młodzieżowych (m.in. Z. Nowakowski, G. Morcinek, J. Meissner) wypełniały niemal w całości komiksy W. Disney'a. Mamy tu Kaczora Donalda, Królewnę Śnieżkę, Myszkę Miki, Psa Pluto. Jest również wieloodcinkowy cykl "Sierżant King z Królewskiej Konnej", opracowany przez J. Hłaskę wg powieści Z. Grey'a. Powołano do życia "Klub przyjaciół Myszki Miki". Na listy młodych czytelników odpowiadała osobiście Myszka Miki. Redaktorem pisma była A. Bończa-Waśniewska. "Gazetka" jest naprawdę bardzo rzadka. Na wspomnianej przeze mnie wystawie w Bibliotece Narodowej w 1999 r. nie zaprezentowano ani jednego numeru. "Gazetkę" reprezentował tam jedynie barwny plakat zapowiadający to wydawnictwo.

    Na zakończenie omawiania tej części zbioru: drobiazgi. Jak wiadomo Myszka Miki narodziła się w 1928 r. osiągając od razu wielką popularność. W 1930 r. (tę datę podaje J. Szyłak w "Komiksie", Kraków 2000, s. 47) zeszła z ekranu na łamy gazet, gdzie w kolejnych odcinkach komiksowych przedstawiano jej przygody. Nie udało mi się ustalić, kiedy nasi czytelnicy mieli okazję po raz pierwszy zobaczyć historyjki obrazkowe o sympatycznej myszy. W swoich zbiorach mam cztery odcinki komiksu wyciętego z krakowskiego "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" z 1931 r. (5 XI, 19 XI, 26 XI i 3 XII). Rysunki sygnowane są monogramem H.S. i nie należy przypuszczać, że pod tym kryptonimem kryje się Walt Disney. Postać Miki (należałoby raczej napisać Micky'ego, gdyż amerykański pierwowzór to on, nie ona) przeszła w ciągu swego życia znaczną metamorfozę, ale tu wygląda nieco egzotycznie.

    W zasadzie posiada wszystkie niezbędne atrybuty (czarne okrągłe uszy, spiczasty nos, stosowny ubiór itp.), ale jest nieco rachityczna. Przypuszczam, że to jedynie kiepska podróbka zrobiona u nas lub przedrukowana z prasy europejskiej. O tym, że mamy tu do czynienia z "Mickey Mouse" świadczą niezbicie podpisy pod obrazkami, gdzie to imię powtarza się często. Być może to pierwsza (niezbyt udana) prezentacja komiksu z Myszką Miki w Polsce.
   
    Nigdy nie natknąłem się na tekst analizujący problem wykorzystania komiksu do celów reklamowych. Ostatnio rodzime agencje reklamowe coraz chętniej sięgają po tę formę przekazu, by propagować przeróżne produkty i usługi (AQQ skrzętnie odnotowuje te działania). Jak się okazuje, nie jest to nic nowego. Kupiłem kiedyś dwie komiksowe reklamy pasty do zębów "Colgate" wycięte z niezidentyfikowanego polskiego magazynu ilustrowanego. Jedna z nich pochodzi z 1938 r., druga ukazała się rok później. Producent środka na pryszcze o wdzięcznej nazwie "Propidex", Ludwik Spiess, wydał mniej więcej w tych samych latach pocztówkę reklamową zachwalającą jego produkt.
 
    I jeszcze dwa słowa o działaniach parakomiksowych Aleksandra Świdwińskiego. W latach 1920-tych na łamach popularnego miesięcznika "Z całego świata" pojawiały się zabawne, dwu- i trzystronicowe felietony graficzne tego rysownika zatytułowane "Z teki humorysty". Plansze wypełnione były poszczególnymi postaciami lub ich grupami, z wmontowanymi podpisami lub dialogami. Odcinki, które posiadam zatytułowano: "Gdybym był bogatym", "Mój system naturalny", "Jak samemu urządzić sobie radjo", "Rady dla kupujących", "Rywale - powiastka romantyczna" i "Jak założyć teatr bez gotówki".

    Zastanawiałem się, czy w ogóle wspominać o rysunkach Świdwińskiego. Przekonała mnie do tego często wykorzystywana przez współczesnych rysowników podobna konwencja rysowania, co dokumentują czasopisma i ziny komiksowe. Uważam, że cykl "Z teki humorysty" powinien się znaleźć we wciąż nie napisanej "Historii polskiego komiksu". 

Historia komiksu 1945 - 1988

    Lata powojenne... Okazuje się, że czasem znacznie trudniej pozyskać komiksy z lat czterdziestych czy pięćdziesiątych, niż te sprzed 1939 r. Najstarszym "eksponatem" z tych lat w mojej kolekcji jest... "Dick Tracy". Fragment (42 kadry), stanowiący zakończenie dłuższej historii, opublikował "Przekrój" w numerze 76 z 22. IX. 1946 r. Komiks, rysowany przez Chestera Goulda od 1931 r., cieszył się ogromną popularnością w Ameryce i krakowski tygodnik postanowił zaznajomić polskiego czytelnika z ulubieńcem zaoceanicznej publiczności. By szok nie był zbyt duży, dołączono stosowny tytuł i wstęp, który muszę tu zacytować w całości: "Czym karmi się Ameryka: Super comics! Podajemy jedno z typowych nigdy nie kończących się, a ulubionych w Ameryce opowiadań obrazkowych. Za rozpaczliwy poziom tych historyjek odpowiada USA a nie redakcja 'Przekroju'". (Idąc tym tropem zastanawiam się, czy rząd RP poczuwa się do odpowiedzialności za komiksy Śledzia, Prosiaka, czy Bartka Kurzoka? Bez obrazy, zestawiam tu ich prace z rysunkami samego Goulda). Nie wiem, spod czyjego pióra wyszedł ten tekst. Mam nadzieję, że nie od tłumacza. Komiks został bowiem spolszczony przez pewnego poetę, którego lubię i podziwiam, a który ukrył się tu pod pseudonimem Karakuliambro. Tak, tak, to ten sam co napisał "Skumbrie w tomacie" i "Strasną zabę" - sam mistrz Konstanty Ildefons Gałczyński. Historyjka zaprezentowana w "Przekroju" nie należy zapewne do najlepszych. Jesteśmy oto świadkami, jak przebiegły detektyw zlokalizował zawiniętego w dywan imperialistycznego bandytę, wykurzył go z niego przy pomocy roju pszczół i aresztował. Bandyta nosił pseudonim Twarzyczka i charakteryzował się tym, że miał amputowane uszy. Ciekaw jestem, czy to pierwszy występ Dicka Tracy na polskiej  ziemi?

Pamiętacie Pata i Patachona? Przywędrowali do nas z Danii i zadomowili się na dobre za sprawą Wacława Drozdowskiego, długo przed wybuchem wojny. Po jej zakończeniu ulegli całkowitej naturalizacji i jako "Wicek i Wacek" w 1948 r. stali się bohaterami komiksu tegoż rysownika, pod takim właśnie tytułem. Na karcie tytułowej widniało dodatkowo: "Ucieszne przygody dwóch wisusów w czasie okupacji, na ich cześć wierszem opisane". Książeczka ukazała się w Łodzi nakładem redakcji "Expressu Ilustrowanego". Autorem wierszowanego tekstu był W. Ochocki. Komiks zawiera 28 jednostronnych kart, pierwsza - to karta tytułowa, następnie mamy krótki wstęp, na pozostałych umieszczono po osiem drukowanych jednobarwnie (w sepii) kadrów ze stosownymi podpisami. Przeglądając ten komiks, zawsze zwracam uwagę na strony, gdzie akcja przenosi się za druty obozu koncentracyjnego. O dziwo, autorzy nadal uciesznie opowiadali o zabawnych przygodach swoich bohaterów. Czytelnik nie znajdzie tu owego martyrologicznego tonu, który niezmiennie kojarzy się nam z hasłem "obóz koncentracyjny". Przypuszczam, że wtedy, zaledwie trzy lata po wojnie, tematyka obozowa była na tyle bliska niemal wszystkim Polakom, że tak lekkie potraktowanie tematu nie budziło sprzeciwu. Cóż, to jeszcze nie była historia, to było życie... W latach późniejszych taka perspektywa byłaby nie do przyjęcia. I słusznie. Egzemplarz, który posiadam, nie należy do najpiękniejszych. Krawędzie okładki mają naddarcia, które ktoś kiedyś próbował ratować taśmą. Taśma już dawno odpadła, pozostawiając nieusuwalne zażółcenia papieru. Pierwsze dwie plansze pokolorowano nieudolnie kredkami. Pocieszam się jedynie tym, że nigdy nie miałemsposobności wymienić "Wicka i Wacka" na lepszy egzemplarz. Pamiętam, że kilka lat temu Biblioteka Narodowa kupiła na aukcji znacznie gorszy egzemplarz, gdyż nie posiadała żadnego. Potem, już po fachowej konserwacji, widziałem go na wystawie w 1999 r. Komiks niewątpliwie jest rzadki. Znacznie łatwiej można kupić jego pokolorowany reprint, wydany przez łódzką KAW w 1989 r.

Od roku 1948 r. na ostatniej stronie "Przekroju" pojawiały się krótkie, nieme komiksy Zbigniewa Lengrena pt. "Profesor Filutek". Nie bardzo przypadła mi do gustu postać zacnego naukowca. Przypominał mi raczej uśmiechniętego kaczora, niż brodatego profesora. Krótka historyjka składała się zawsze z trzech czarno-białych kadrów, czasem wprowadzano niewielki akcent w innym kolorze. Zwracam tu uwagę na ten komis, jako że jest on najdłużej ukazującym się polskim komiksem prasowym. Miałem kiedyś dwie książeczki z historyjkami Z. Lengrena, ale gdzieś je zaprzepaściłem i teraz mam kłopoty z ich zdobyciem. Posiadam natomiast oprawiony komplet "Przekrojów" z pierwszego półrocza 1948 r. W numerze z 1 lutego Filutek pojawił się po raz pierwszy i od tej pory na dobre zadomowił się na przekrojowych stronach.

A teraz prawdziwa perełka: "Przygody mistrza wielu fachów Grzegorza Idziego Wazonika" z podtytułem "Film rysunkowy". Komiks ten ukazał się w 1950 r. w Warszawie, nakładem połączonych sił "Rolnika Polskiego" i "Łącznika Pocztowego". Autorami wierszowanych tekstów byli Józef Kolka i Marcin Nowak, ilustracje wykonał Jerzy Karcz. Z krótkiego wstępu można się dowiedzieć, że paski komiksowe z przygodami Wazonika ukazywały się początkowo w "Życiu Warszawy", a od 1948 r. w "Rolniku Polskim". Książeczka, wydana w podłużnym formacie, zawiera kartę tytułową, jednostronicowy wstęp i 50 jednostronnych plansz. Każda z nich składa się z ośmiu kadrów podpisanych czterowierszem. Zarówno strona rysunkowa, jak i literacka, nie posiadają większych walorów artystycznych. Nie mogę się powstrzymać i zacytuję kawałek: (Wazonik zwraca się do stracha na wróble) "- Jaśniestrachu - strasz gawrony - po toś tutaj postawiony. Jaśniestrachu - chłopom nie gróź, boś spróchniały kół, a nie gwóźdź". Akcja komiksu rozpoczyna się w Polsce międzywojennej, a kończy w roku 1949. Wyraźnie widać tu obowiązujący w tamtych czasach schemat: koszmarnym czasom Polski sanacyjnej przeciwstawiono nową, socjalistyczną rzeczywistość. Egzemplarz oprawiono niedawno w półpłótno, oryginalną okładkę broszurową naklejono na oprawę. Niewielkie naddarcia czterech ostatnich kart starannie podklejono, jedna z początkowych kart ma uzupełniony papierem ubytek: jeden kadr jest nieczytelny. Wszechwiedzący bibliograf polskiego komiksu Marek Misiora, przed którym chylę czoło i jednocześnie padam plackiem, nie odnotowuje tego tytułu w swoich zestawieniach.

Obiektem pożądania wielu kolekcjonerów są "Niezwykłe przygody Michasia Pogody". Drukowane w formie cienkich zeszycików, zostały niemal całkowicie zaczytane. Moich osiem niewielkich książeczek tworzy pierwszą serię "Przygód". Ukazała się ona w Krakowie w latach 1956 -1958. Barwne rysunki do tekstów B. Brzezińskiego wykonał J. Karolak. Fabuła jest bardzo bogata: Michaś Pogoda, terminator u szewca w Niebyłowie, staje się posiadaczem czapki-niewidki; są dalekie podróże, niewiarygodne przygody, gangsterzy i policjanci. A wszystko to spisane wierszem i ozdobione blisko 400 ilustracjami. W latach 1958 - 1960 ukazała się seria druga w 10 zeszytach nieco większego formatu, na które wciąż poluję.
   
Szczególne miejsce w dziejach polskiego komiksu zajmuje "Tytus, Romek i A'Tomek", którego 25 części należy już do klasyki. Lada moment spodziewana jest część 26., poszczególne odcinki można zobaczyć już w internetowym serwisie prasowym "Nasze miasto" (http://www.naszemiasto.pl). Z konieczności podam kilka powszechnie znanych informacji: autorem testów i rysunków jest Henryk Jerzy Chmielewski (zwany Papciem Chmielem). Bohaterowie to dwaj chłopcy Romek i A'Tomek oraz szympans Tytus de Zoo, który poddawany jest bezustannie procesowi uczłowieczania. Pierwsza, jeszcze nie numerowana część, ukazała się nakładem Wydawnictwa Harcerskiego w 1966 r. w nakładzie 30.000 egz. Książeczkę otwierało drzewo genealogiczne Tytusa i krótki wywiad przeprowadzony z nim na okoliczność pierwszego wydania jego przygód w formie książkowej (dotychczas trzej bohaterowie znani byli jedynie z łamów "Świata Młodych"). Strony komiksu drukowane były naprzemiennie: po dwóch barwnych następowały dwie czarno-białe. Na końcu wydawca reklamował inne swoje publikacje: serię "Złotej błyskawicy", książeczki z cyklu "Zrób to sam - coś z niczego" oraz "Świat Młodych". Pierwsze wydanie pierwszej księgi "Tytusa" należy do rzadkości. Trudno również o drugie wydanie, które ukazało się w niezmienionej formie w tym samym roku. Na kolejną część nie trzeba było czekać długo. Już w 1967 r. nakładem tego
samego wydawnictwa wyszła księga druga w nieco zwiększonym nakładzie (50.000 egz.). W krótkim wstępie, w którym roztaczano perspektywy regularnego wydawania kolejnych ksiąg z przygodami sympatycznej trójki, przeczytałem: "Wydrukujemy być może (...) księgę dziesiątą, ale to już nie będzie Cię interesowało. Wyrośniesz i będziesz zajmował się inną lekturą. Może dopiero dwudziesta księga naszych przygód znowu Cię zainteresuje, bo... kupisz ją dla swoich dzieci". Oburzyły mnie te słowa i boleśnie dotknęły: jak to? Miałbym wyrosnąć z "Tytusa"? Postanowiłem sobie (pamiętam ten moment, choć było to 34 lata temu!), że przenigdy nie zrezygnuję z "Tytusa". I słowa dotrzymałem. Kupowałem wszystkie księgi i mam je do dziś. Niestety, Papcio Chmiel pomylił się i w drugiej części swojego proroctwa: księgi dwudziestej nie kupiłem dla swoich dzieci. Nie bawi ich to. Nie przeczytały żadnego odcinka. Papcio Chmiel dostarczał nam - średnio raz na rok, kolejną księgę. Odcinek 11. przyniósł nowość - wszystkie strony drukowano w kolorze, a począwszy od księgi 17. format zmienił się z podłużnego na pionowy, choć poszczególne strony wciąż zachowały układ podłużny, ale i on uległ zmianie w księdze 18. Odcinek 25. miał być ostatni. Autor postanowił ożenić Tytusa. Czytałem gdzieś nawet zestawienie komiksów, w których ślub głównego bohatera zakończył ukazywanie się serii. Ale Papcio Chmiel zaskoczył nas nie po raz pierwszy. Jest już gotowy odcinek następny. Na "Tytusie" wychowały się dwa, a może i trzy pokolenia. Debiut książkowy został poprzedzony licznymi publikacjami prasowymi, począwszy od roku 1957 r., gdy pierwszy komiks zatytułowany jeszcze "Romek i A'Tomek" ukazał się na łamach "Świata Młodych" (wtedy wyższy z bohaterów nazywał się A'Tomek, a niższy - Romek, później zamienili się imionami). Ostatnie badania Arka Bileckiego ("AQQ", nr 22/2001, s. 49) ujawniły wersje poszczególnych ksiąg. I tak księga 1. miała trzy różne edycje (1966, 1974 i 1988), księga 2. dwie (1967 i 1990), księga 3. tyle samo (1968 i 1992), księga 6. dwie (1971 i 1996), księga 7. również (1972 i 1990) i księga 10. tyle samo (1975 i 1991). Na dodatek  - okładki księgi 4. w wydaniu pierwszym (1969) i trzecim (1976) nieco się różnią. Tyle o "Tytusie", choć można by znacznie, znacznie dłużej. Literatura przedmiotu jest olbrzymia. Ale moim zadaniem jest jedynie opisanie własnej kolekcji. A zatem: mam komplet pierwszych wydań "Tytusa" w bardzo dobrych stanach, za wyjątkiem księgi pierwszej, którą woziłem ze sobą na wakacje, co z kolei wywarło swoje piętno na tym egzemplarzu. Na odwrocie karty tytułowej księgi 7. widnieje dedykacja autora dla mnie, mój egzemplarz księgi 22. ozdobił autor osobiście, rysując Tytusa i wpisując stosowną dedykację. Dodam jeszcze, że mam dwie pocztówki z początku lat siedemdziesiątych, na których Papcio Chmiel odręcznie sportretował Tytusa, A'Tomka, Romka i siebie. Wpadł mi też kiedyś w ręce drugi zeszyt z cyklu "Malujemy Tytusa" z 1984 r. zawierający całostronicowe plansze do kolorowania. Włączyłem go do kolekcji.

Waldemar Świerzy należy do moich ulubionych artystów zajmujących się plakatem. Miałem kiedyś całkiem spory zbiór jego prac. Niedawno nieoczekiwanie zaoferowano mi rzadki plakat tego twórcy i skwapliwie z oferty tej skorzystałem. Plakat wykonano bowiem w konwencji komiksowej. Pochodzi z 1967 r. i reklamuje polską komedię filmową "Cała naprzód" (reż. S. Lenartowicz, wystąpili m.in. Z. Cybulski, Z. Maklakiewicz). W górnej części widnieje tytuł filmu, poniżej umieszczono siedem barwnych kadrów. Plakat jest w znakomitym stanie i z dumą prezentuję go w tym miejscu. Cenię go sobie tym bardziej, że powstał w trudnym dla komiksu polskiego okresie. To jeden z nielicznych eksponatów z tamtych lat w moich zbiorach.

    W roku 1969 byłem już przyzwyczajony do uważnego przepatrywania witryn kiosków "Ruchu" w poszukiwaniu komiksów (mam tu na myśli ukazującego się nieregularnie od dwóch lat "Kapitana Żbika"). Ku mojemu zdziwieniu - zamiast zeszytu z kolejnymi przygodami dzielnego milicjanta, wśród prasy codziennej i ilustrowanych tygodników wypatrzyłem pierwszy numer serii "Podziemny front". Do roku 1972 wyszło ich dziewięć, stanowiąc komplet tego cyklu. Ukazywały się nakładem "Sportu i Turystyki". Pierwowzorem komiksów był zrealizowany w 1965 r. serial telewizyjny pod tym samym tytułem (siedem odcinków) oraz jego kontynuacja pt. "Powrót doktora von Kniprode" (dwa odcinki). Pierwsze sześć zeszytów rysował M. Wiśniewski, końcowe trzy J. Wróblewski. Opowiadały one o przeżyciach członków batalionu Armii Ludowej im. Czwartaków. Tłem były autentyczne akcje bojowe i działania dywersyjne, przeprowadzone w okupowanej Warszawie. Wewnętrzną część przedniej okładki zajmował krótki tekst wprowadzający, na trzeciej stronie okładki kontynuowano przez sześć zeszytów dział "Z kroniki Czwartaków", w końcowych trzech numerach zastąpiła ją "Informacja historyczna", ostatnia strona prezentowała okładkę następnego zeszytu i powtarzający się rysunek, przedstawiający żołnierzy polskich pod Bramą Brandenburską w zburzonym Berlinie. "Podziemny front" nie wzbudzał w nas takich emocji, jak "Żbik". Może podświadomie wyczuwaliśmy duży ładunek propagandowy zawarty w scenariuszu? Bo nie ulega wątpliwości, że twórcom cyklu chodziło o prawomyślne (co wcale nie znaczy, że prawdziwe) pokazanie obrazu walk z niemieckim najeźdźcą podczas II wojny. Podobną deformację rzeczywistości znaleźć można również w dwóch innych cyklach komiksowych, poświęconych okresowi 1939 - 1945: "Kapitan Kloss" i "Czterej pancerni". Mimo wszystko kupowaliśmy "Podziemny front". Zawsze przecież mógł posłużyć jako towar na wymianę - choćby za ciekawszy zeszyt "Żbika". Mój egzemplarz "Podziemnego frontu" przetrwał ponad trzydzieści lat w stanie idealnym. A to dlatego, że jego pierwszy właściciel - po zakończeniu cyklu, oprawił całość u introligatora.

Okazuje się, że w sprawy polskiego komiksu można wciągnąć samego Jamesa Joyce'a, a nawet jego nieco starszego kolegę po piórze Wiliama Shakespeara. Wszystko to za sprawą M.Słomczyńskiego, który przełożył na język polski dzieła obu tych panów i zapisał się na kartach dziejów naszej kultury jako ten, który dał nam pierwsze polskie tłumaczenie "Ulissesa". Poświęcając się pracy translatorskiej, tłumacz czerpał dochody z wielokrotnie wznawianych kryminałów, które był napisał pod pseudonimem Joe Alex. I w ten oto sposób dotarliśmy do komiksów. Krakowskie Wydawnictwo Literackie wyposażyło bowiem kolejne wydania książek Alexa w komiksowe okładki. Ich twórcą był Bronisław Kurdziel. W swojej kolekcji posiadam kilka tytułów z lat 1970-tych: "Cichym ścigałam golotem...", "Śmierć mówi w moim imieniu", "Piekło jest we mnie", "Jesteś tylko diabłem", "Powiem wam jak zginął" i "Gdzie przykazań brak dziesięciu". Aby skończyć temat komiksów na okładkach, dodam, że również Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne skorzystały z tego pomysłu, by przyciągnąć uwagę młodego czytelnika. W roku 1980 wypuściły w świat lekturkę dla uczących się języka angielskiego, zawierającą dwa opowiadania P.Prowse'a pt. "Greek Adventure" i "Accident". Okładkę zdobią typowo komiksowe kadry, a i wewnątrz znajdziemy kilka utrzymanych w tej konwencji, ilustracji. Autorem opracowania plastycznego książeczki był Piotr Młodożeniec.

   
   


Wydawnictwo "Sport i Turystyka", niezwykle zasłużone dla polskiego komiksu, akurat w tej dziedzinie nie wykazywało ograniczenia tematycznego. Trudno bowiem nazwać turystyką liczne podróże Klossa, czy Żbika, a nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie porównywał osiągnięć bojowców Armii Ludowej opisanych w "Podziemnym froncie" do wyczynów sportowych. Wśród komiksów "Sportu i Turystyki" można jednak znaleźć kilka, których tematyka była w doskonałej zgodzie z profilem wydawnictwa. Pierwszą z takich publikacji był zeszyt zatytułowany "Od Walii do Brazylii", narysowany przez G. Rosińskiego. Komiks ukazał się w 1975 roku, w normalnym dla tamtych czasów gigantycznym nakładzie 200.000 egz., a jego treścią był udział polskiej reprezentacji w X Piłkarskich Mistrzostwach Świata w 1974. Na wewnętrznych stronach okładki znalazł się tekst omawiający nasz udział w mistrzostwach (nie zapomniano dodać, że piłkarze zostali przyjęci przez I sekretarza KC PZPR E. Gierka i otrzymali wysokie odznaczenia od Rady Państwa) oraz wykaz meczów rozegranych podczas eliminacji i finałów z podaniem składów drużyn. Na zewnętrznej stronie tylnej okładki zamieszczono barwne zdjęcie kadry narodowej. Choć wszyscy mieliśmy w pamięci dramatyczne mecze na Wembley i w Monachium, i były one w dalszym ciągu tematem naszych codziennych rozmów, to komiks trochę nas rozczarował. Krótkie i z konieczności kronikarskie przedstawienie poszczególnych spotkań, doskonale znane zakończenie i nie najlepsze rysunki sprawiły, że "Od Walii do Brazylii" bardziej cenili sobie kolekcjonerzy piłkarskich pamiątek, niż zbieracze komiksów. A jednak ten zeszyt zapisał się w historii i to za sprawą nie byle kogo. Prześmiewcza i niepochlebna recenzja komiksu wyszła spod pióra samego Stanisława Barańczaka, a jej tytuł brzmiał "Nie będzie Neeskens pluł nam w twarz".

W roku 1975 ukazał się komiks M. Piotrowskiego "Szare Uszko". Zarówno treść, jak i jego forma kwalifikują go jednoznacznie jako komiks dziecięcy. Rysunki przypominają prace kilkuletniego dziecka. Fabuła również: z niejasnych przyczyn (coś spadło z nieba, robiąc przy tym zzzzzz i bum) mały Zajączek zmuszony był opuścić rodzinne strony i uciekać. Trafił do miasta, gdzie wytropił go myśliwy, który wespół z kolegami z Towarzystwa Myśliwskiego ruszył za Zajączkiem w pościg. Bohater komiksu przypadkowo trafił do szkoły, w której zwierzęta "uczą się latać w przestrzeniach kosmicznych". Jako wykwalifikowany kosmonauta odbył lot wokół księżyca. Zimą, gdy zajączek miał urlop, zrewanżował się prześladującym go niegdyś myśliwym: podczas polowania przeleciał parę razy swoją rakietą kosmiczną nad ich głowami, co tak ich wystraszyło, że zaczęli udawać zające. Na koniec wylądował w rodzinnej wiosce i podarował swoim krewniakom i przyjaciołom główkę kapusty. Ta potoczyła się po stoku, a
ające popędziły za nią. Koniec. Zupełnie bez sensu! Nie wiem ile lat miał wówczas M. Piotrowski, autor tej książeczki. Na kilku kadrach występuje "Rysownik", który przedstawiony jest jako dorosły mężczyzna. Jeżeli rzeczywiście osiągnął wtedy wiek dojrzały, to zachował niczym nie skażoną dziecięcą wyobraźnię: wątki nie muszą się zamykać, losy bohaterów mogą pozostać nieznane, logika i konsekwencja zdają się być nieobecne. Te interesujące przymioty umysłu autora stanowią interesujący materiał dla lekarzy, jednak dla twórcykomiksów są raczej dyskwalifikującym balastem. "Szare Uszko", o dziwo, doczekało się wznowienia w 1978 r. (mam w swoich zbiorach właśnie to drugie wydanie, nieco sfatygowane, niestety). Na okładce niedobry Myśliwy pyta siedzącego w fotelu Zajączka "Czy to jest opowieść obrazkowa?", czyli mówiąc po ludzku "Czy to jest komiks?" Z przykrością muszę odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.

    Nieczęsto się zdarza, by komiks przeznaczony dla dzieci cieszył się estymą wśród kolekcjonerów. A jednak w przypadku ośmiu zeszytów serii "Kwapiszon" jest inaczej. Znam wielu zbieraczy, którzy wciąż szukają brakujących odcinków, inni z kolei dumnie chwalą się, że uzbierali komplet. W istocie komiks, mimo że przeznaczony dla bardzo młodego czytelnika, zasługuje na uwagę choćby ze względów formalnych. Jego autorem jest Bohdan Butenko, twórca takich postaci, jak Gapiszon, Gucio i Cezar. Seria o przygodach Kwapiszona składa się z ośmiu podłużnych zeszytów, wydanych w latach 1975 - 1982 przez "Naszą Księgarnię". W poszczególnych kadrach wykorzystano jako tło fotografie, postaci bohaterów zostały odręcznie wrysowane i wyposażone w dymki ze stosownym tekstem. W pierwszym odcinku opowieści tytułowy bohater znalazł na wiślanym brzegu tajemniczą szkatułkę, do której rościło sobie pretensje dwóch oprychów. Pozostałe części komiksu poświęcono pogoni rzeczonych oprychów za Kwapiszonem po całej Polsce. Razem z nimi odwiedzamy Trójmiasto, Frombork, Kraków, Wieliczkę, by w końcu zakończyć wędrówkę w Warszawie. Odnotujmy na koniec drobny szczegół: Kwapiszon w swoim pokoju powiesił na ścianie kalendarz z Guciem i Cezarem oraz starannie oprawiony portret Butenkowego Gapiszona. Przygody Kwapiszona wydano w olbrzymim nakładzie 375.000 egzemplarzy. Los obszedł się widać okrutnie z większością zeszytów, gdyż wcale nie tak łatwo zebrać cały zestaw.

 

    Siedem zeszytów magazynu "Alfa" z pewnością nie należy do rarytasów kolekcjonerskich. Dysponując nawet niezbyt zasobnym portfelem i odrobiną cierpliwości, można zebrać komplet tego wydawnictwa. "Alfa" zaczęła ukazywać się w 1976 r., by dokonać żywota 9 lat później. Nie było to przedsięwzięcie udane. Poszczególne zeszyty, wydawane przez warszawską KAW w nakładzie 100.000 egz., zawierały artykuły popularnonaukowe, opowiadania fantastyczne, ciekawostki. Tematyka tych tekstów obracała się wokół niewyjaśnionych zagadek dawnych cywilizacji, UFO, najnowszych odkryć naukowych. Były również komiksy. Pierwszą część otwierała historia "Zaginiony świat" węgierskiego tandemu Horvath-Sebök wg powieści A.C.Doyle'a. W tym samym zeszycie znaleźliśmy pierwszy odcinek opowieści "W służbie galaktycznej", z rysunkami znanego ilustratora J. Stannego. Jego prace towarzyszyły również drugiemu odcinkowi tego cyklu, natomiast dwa następne epizody narysował G. Rosiński. Ostatni, piąty odcinek był autorstwa J. Majewskiego. Fabuła i jej plastyczna realizacja nie były porywające; wspominam tu o tym cyklu jedynie ze względu na osobę autora Thorgala. Dla "Alfy" rysowali również: Z. Panasiuk (dwuodcinkowy "Andrus i Robik", "Założyciel cywilizacji"), W. Andrzejewski ("Wehikuł czasu" i "Wojna światów" wg G. H. Wellsa), A. Barecki ("Droz"), J. Majewski ("Dziwne zdarzenia" wg K. Bułyczowa), B. Łukaszewski ("Głowa"), M. Dzwonkowski ("Cyrk w kosmosie"), M. Demczuk ("Blamaż Mr. Spacerangera") i H. Laskowski ("Góra Gwiazdy" i "Najważniejszy powrót"). Żaden z tych komiksów nie przeszedł do historii. Warto odnotować, że wydawcom udało się pozyskać współpracę znakomitego grafika i projektanta, W. Świerzego, który ozdobił okładkę nr 3.

    Jerzy Skarżyński, profesor krakowskiej ASP, niejednokrotnie sprawiał niespodzianki miłośnikom komiksu. Do takich niewątpliwie należały ilustracje do książki Julio Cortazara pt. "Fantomas przeciw wielonarodowym wampirom". Ukazała się w Krakowie w 1979 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego, tekst przełożyła Z. Chądzyńska. Wewnątrz znajduje się 17 całostronicowych barwnych plansz komiksowych, ilustrujących fabułę opowiadania. Okładka pozwalała przypuszczać, że mamy tu do czynienia nie tylko z tekstem literackim. Widnieje na niej bowiem postać głównego bohatera w ekspresyjnej pozie i charakterystyczny dla komiksu dymek, z wpisaną weń drugą częścią tytułu. Niewiele pisało się u nas o tej publikacji. Być może znaczna przewaga tekstu nad ilustracjami nie pozwalała uznać ją za klasyczny komiks. Bardzo cenię sobie "Fantomasa" i to właśnie ze względu na rysunki Skarżyńskiego. Starannie zakomponowane kadry, precyzyjna kreska, znakomite wyczucie konwencji, pozwalają zaliczyć tę publikację do najwybitniejszych w dziejach polskiego komiksu. Stawiam ją na równi z "Janosikiem" tego samego rysownika.

    W roku 1980 stolica naszego wielkiego sąsiada, Moskwa, gościła uczestników XXII Olimpiady. Z tej okazji wydawnictwo "Sport i Turystyka" wydało komiks, sławiący osiągnięcia naszych olimpijczyków. Zeszyt zatytułowany "Polacy na olimpijskich arenach" zawierał spis igrzysk nowożytnych, osiem stron poświęcono omówieniu udziału Polaków oraz dodano pełny wykaz naszych medalistów. Tylną okładkę zarezerwowano dla programu igrzysk moskiewskich. Pozostałą część wypełniały rysunki Jerzego Wróblewskiego. Pierwsze kadry ukazywały pojedyncze epizody z najwcześniejszych igrzysk nowożytnych, a bohaterem pierwszej historii był K. Römmel, medalista z Amsterdamu (1928).
Janusz Pawlak

MARVEL - czyli amerykański komiks

Marvel

    Pierwsze udoskonalone formy komiksów powstały w Stanach, gdzie ukształtowała się ich forma: krótka, zwarta budowa, posiadająca obrazki w formie paska wraz z tekstami pod rysunkami lub w dymkach. W krótkim czasie opanowały społeczeństwo ciesząc się ich dużą popularnością. Dlatego postanowiono stworzyć coś w rodzaju gazety składającej się tylko i wyłącznie z takich historyjek. Tak narodziły się komiksowe zeszyty, czyli Comic book. Jednym z największych wydawnictw komiksowych był, nieistniejący już, Marvel. Wydał on serie komiksów o bohaterach takich jak: Kapitan Ameryka, Iron Man, Spider-man, Hulk, Punisher, Daredevil, Fantastyczna czwórka, Blade oraz Grupa wojowników X-man. Wydawnictwo to zyskało sobie dużą popularność właśnie dzięki wyżej wymienionym komiksom i wątpię, czy znalazło by się dziecko nie kojarzące tych tytułów. W ostatni dzień wakacji 2009 roku Marvel został wykupiony przez Disney za ogromną wręcz sumę 4,5 mld dolarów.

Grupa X

X-man jest to komiks o ludziach rodzącymi się z nadprzyrodzonymi zdolnościami (władanie pogodą, teleportacja, strzelanie laserami z oczu, latanie, szybkie bieganie i wiele innych), fikcyjni bohaterowie ratujący świat z wielu opresji. Niektórzy nie potrafią odnaleźć się w świecie, który nie jest dla nich przyjazny. Ludzie gardzą nimi tylko dlatego, że są inni od nich. Pozostawieni sami sobie, prześladowani i wyniszczani ukrywają się w kanałach oraz innych slumsach.  Rodzi się wtedy grupa X, którą powołał do życia Charles Francis Xavier znany jako profesor X. Jest to jedna z lepszych i kluczowych postaci. Chce on chronić ludzi przed złem oraz innymi mutantami za pomocą owej grupy. Jeden ze wspaniałych komiksów stworzonych w 1963 roku. Jego popularność była tak ogromna, że doczekała się swojej ekranizacji w 4. częściach i być może doczekamy się niedługo piątej. Pierwsze trzy dotyczyły walki grupy X z Magneto – człowiekiem usiłującym zniszczyć świat. Zagrali w niej znani aktorzy tacy jak Hugh Jackman (znany z filmów Van Helsing i Kod dostępu),  Ian Mckellen (tego aktora na pewno większość z was dobrze kojarzy, znamy go choćby jako Szarego pielgrzyma z L.o.t.r.), Patrick Stewart (kojarzony z dowódcą okrętu Star Trek) oraz Halle Berry. Kolejna część była poświęcona historii Wolverine’a – jednego z członków grupy X. Wciąż nie jest wiadomo, czy powstanie japoński sequel dotyczący pobytu Logan (znanego jako Wolverine) na Dalekim Wschodzie w Kraju kwKtnącej Wiśni. Sam aktor przyznał, że jest pisany scenariusz, ale jeszcze nie wiadomo kiedy zostanie on nakręcony. Na stronie Filmweb możemy się dowiedzieć że szykuje się jeszcze jeden nowy film opowiadający historie grupy mutantów. Jest to mianowicie X-man First Class opowiadający wczesne historie naszych przyjaciół. Niesamowite jak z jednej historii mogły powstać filmy dające satysfakcję oglądania widzowi oraz przynoszące ogromne zyski. Według mnie cała historia zasługuje na wysoka ocenę 9/10.

Spider-man

    Peter Benjamin parker to kolejna postać stworzona przez wydawnictwo Marvel. Na pewno jest wam bardzo dobrze znany bo od razu kojarzymy go z człowiekiem pająkiem. Powstał on rok wcześniej niż grupa X, mianowicie w roku 1962. Jest to historia młodego człowieka samotnie opiekującego się ciotką. Jak na początek  – jest to dosyć nieciekawy opis jego historii. Jednak potem wszystko się zmienia jak za sprawą czarodziejskiej różdżki – dostaje nadludzkie moce dzięki ukąszeniu przez pająka (szkoda że w rzeczywistości to nie działa  . Niestety, nie ma życia usłanego różami, ponieważ nie ma tak wielkiej fortuny jak Bruce Wayne znany jako Batman czy też samotni na biegunie jak Superman. Walka z przestępczością na ulicach Nowego Jorku nie jest dla niego odpowiedzią na wezwanie czy dumnym przywilejem, ale codziennym obowiązkiem którego się podjął. Po walkach najczęściej leczy rany i opatruje sobie połamane żebra. Jak dla mnie to chętnie bym mógł tak żyć, byleby nie mieć nudnego życia. Komiks oraz cała historia bardzo udana; ukazało się ponad 1000 komiksów, w których nasz człowiek-pająk dokonywał czynów bohaterskich walcząc ze swoimi wrogami. Pomysł był wykorzystywany i stworzono krótkie animacje a dopiero potem bajkowe seriale o jego przygodach. Komiks doczekał się ekranizacji w 2002 roku, jednak mogła ona nie przypaść do gustu niektórym widzom z tego względu, że aktor grający główną postać – Tobey  Maguire – nie oszukujmy się  – nie nadawał się do tej roli. Ekranizacja bardzo kasowa, stworzono aż 3 części w której nasz pajączek walczy z Zielonym Goblinem oraz Doktorem Oktopusem, Venomem i Sandmanem. Jak dla mnie – 7,5/10.

Incredible Hulk

Tą postać określiłbym mianem tzw: zielonej rewolucji. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w świecie Marvela. Jest to historia Doktora Bruce’a Bannera – młodego fizyka. Podczas jednego z eksperymentów zostaje napromieniowany promieniami gamma, co owocuje przemianą w Niesamowitego Hulka. Ugryzienie pająka mogłoby być bardziej przyjemne niż to. Z jednej strony superbohater, z drugiej uznawany za człowieka-potwora-demolkę. Musi cały czas uciekać przed ścigającym go wojskiem, po drodze robiąc porządki w budownictwie . Znów – pomimo bardzo dobrego pierwowzoru komiksowego, ekranizacja nie była najwyższych lotów. Powstały jeszcze bajkowe seriale w której historia Hulka była dość ciekawa. W 2003 powstała wspaniała wersja zielonego kulturysty. Niesamowity Hulk zdobył dużą popularność, jednak mi osobiście nie przypadł do gustu. Jak dla mnie za dużo było tam zielonego  . Oglądałem jego bajki w dzieciństwie więc – nostalgicznie – dam mu 8/10.

Punisher

Tego gościa na pewno większość dobrze kojarzy. Agent F.B.I Frank Castle traci żonę i dwójkę dzieci w zamachu przygotowanym przez mafię. Po tym zdarzeniu postanawia się zemścić i rozpoczyna własne śledztwo już nie jako agent Federalnego Biura Śledczego, lecz jako krwawy mściciel znany jako Punisher. Jego znakiem rozpoznawczym jest duża białą czaszka znajdująca się na jego podkoszulku z przodu. Przy pomocy specjalnej broni szuka zemsty oraz walczy z przestępcami. Ekranizacja przygód tego fikcyjnego bohatera zrealizowana była już w latach 90., jednak bez większego sukcesu komercyjnego. Poważniejsza ekranizacja miała miejsce w 2004 roku. Ogólnie film był dobry i dało się go obejrzeć, jednak bez żadnych rewelacji . Oceniam go na 7/10.

Batman

Wprawdzie ten bohater nie został stworzony przez Marvel jednak chciałbym go dorzucić do swojej puli super bohaterów. Nie byłoby osoby która nie wiedziała by nic na temat tego gościa. Słynny człowiek nietoperz stworzony przez  wydawnictwo DC. Historia młodego chłopca którego rodzice zostają zamordowani przez przypadkowego rabusia, osierocony, wychowywany przez wiernego lokaja Alfreda, spadkobiercy ogromnej fortuny rodziny Waynów. Ekranizacja tego komiksu była nadzwyczaj w porządku i przypadła bardzo wielu ludziom do gustu. Ciężko jej coś zarzucić – wspaniała fabuła, niesamowici bohaterowie negatywni. Po ostatnim filmie stworzonym na podstawie tego komiksu, mianowicie Batman & Robin wielu fanów myślało że to już koniec, jednak wtedy stworzono zupełnie nową trylogię już nie ukazaną postaci komiks, ale jako film którego akcja rozgrywa się w całym mieście na większym planie. Powstał „Batman początek”, którego kontynuację mogliśmy obejrzeć w Mrocznym Rycerzu, najlepszej wersji historii Batmana. Jego ocena jest na pewno powyżej 10 stopniowej skali  , ale tu na pewno większość się ze mną zgodzi że tak jest okej.

Podsumowanie

    Jakie tak naprawdę mają zadanie komiksy? Czy tylko mają zbijać ogromne pieniądze i dawać możliwość ćwiczenia talentu rysownikom? Według mnie ich zadanie polega na dawaniu schronienia przed dzisiejszą rzeczywistością. Pozwalają na stworzenie własnego świata, w którym każdy człowiek będzie się czuł bezpieczny, będzie swoim king of his castle, gdzie będzie mógł dokonywać rzeczy niezwykłych i dokonywać własnych wyborów. To niesamowite jak potrafią dawać wspaniałe możliwości nie tylko dzieciakom na przeżycie czegoś niezwykłego ale też każdego człowiekowi który choć raz przeczytał komiks lub obejrzał film stworzony na bazie jednej z wielu niesamowitych historii…

Moje ulubione komiksy

   

 

I WIELE INNYCH..................