Czym jest komiks
Czym są komiksy? Czy tylko obrazkową historią czy może kryją w sobie coś bardzo szczególnego? Co mają w sobie takiego że wielu z nas tak bardzo je kochało i na pewno będzie jeszcze długo kochać? Historie ich powstania możemy doszukiwać się w starożytnym Egipcie, w którym to powstały pierwsze „komiksy”.Dotyczyły one historii życia ludzi oraz faraonów i ich bogów. Dalej komiksy zaczęły się rozwijać w średniowieczu. Te jednak były bardziej udoskonalone jak na tamte czasy. Dotyczyły one postaci bohaterskich, których czyny były sławione w postaci rysunków z podpisami. Dotyczyły też życia religijnego i świętych. Dalszy rozwój komiksów związany był z rozwojem prasy XIX w. Do codziennych gazet informujących ludzkość o polityce, życiu codziennym, kataklizmach itp. dołączano krótkie historyjki mające charakter humorystyczny. Owe historie wydawane były w odcinkach. Ze względu na wspomniany, humorystyczny charakter, powstała ich nazwa wzięta z języka angielskiego: comic. Wtedy to zaczęto budować lepszą formę przedstawiania komiksów.
Komiks Przed 1939
Początki komiksu umiejscawia się zwykle pomiędzy 1894 a 1896 rokiem, kiedy to amerykański rysownik R.F.Outcault umieszczał w "New York World" cykl rysunków "Hogan's Alley". Jednym z bohaterów jego historyjek obrazkowych był mały chłopiec odziany w nocną koszulę. W 1896 r., gdy Outcault przeniósł się do "New York Journal", ów malec stał się tytułową postacią cyklu "Yellow Kid". I tak powstał pierwszy komiks. W swoich zbiorach mam zaledwie kilka publikacji sprzed tego czasu. Do najstarszych należą dwie pierwsze książeczki niemieckiego karykaturzysty Wilhelma Buscha "Max und Moritz. Eine Bubengeschichte in sieben Streichen" i "Hans Huckebein, der Unglücksrabe. Das Pusterohr. Das Bad am Samstag Abend". Swoje pierwsze wydania miały odpowiednio w 1865 i 1867 roku.
II połowie XIX w. wydawcy gazet, by
uatrakcyjnić swoje czasopisma chętnie dodawali całostronicowe historyjki
obrazkowe, opatrzone zwykle tekstem objaśniającym pod każdym obrazkiem.
Najstarszym tego typu wydawnictwem, które posiadam, jest pięknie zachowana
amerykańska plansza zatytułowana "The Interesting Adventures of Mr.
Sponger". Wydała ją "Humoristic Publishing Co." w Kansas City,
zapewne na przełomie lat 1880-tych i 1890-tych. Zadrukowany jednostronnie
arkusz formatu 39,5 x 30 cm składa się z 16 barwnych kadrów, opowiadających
straszne przeżycia pana Spongera podczas próby zjedzenia obiadu w restauracji.
W prawym górnym narożniku widnieje numer 55, co wskazuje, że plansza należała
do wcale niemałego cyklu. Bardzo ją sobie cenię; jest najstarszym obiektem w
zbiorze. Niewiele młodszą jest plansza francuska zatytułowana "Le Colonel
Marchand" - pochodzi z 1898 r. Jest nieco większa: 49 x 35,5 cm. Podobnie
jak poprzedniczka, jest zadrukowana jednostronnie, w centrum widnieje portret
głównego bohatera opowieści, a wokół zamieszczono 16 barwnych obrazków
przedstawiających życiorys płk. Marchanda od lat dziecinnych aż po szczyty
kariery wojskowej. Dla porządku dodam, że Jean Baptiste Marchand (1863-1934)
był francuskim oficerem, uczestnikiem licznych ekspedycji wojskowych do Afryki,
w latach I wojny otrzymał szlify generalskie.
Przejdźmy do "prawdziwych" komiksów. W ślad za "Yellow Kidem" w prasie amerykańskiej pojawiły się następne cykle: "Litle Jimmy" J. Swinnertona, "Katzenjammer Kids" R. Dirksa, "Little Sammy Sneeze" W. McCay'a i wreszcie "Little Nemo in Slumberland" tego samego autora. Ten ostatni zaczął ukazywać się w 1905 r. jako całostronicowe plansze w niedzielnych dodatkach "New York Herald". Publikowany był tam z przerwami i pod zmienianymi tytułami aż do 1926r. Jednak, co do tego wszyscy są zgodni - pierwsze lata były najlepszym okresem "Małego Nemo". Cykl miał nowatorski charakter: był pierwszym komiksem, którego akcja rozwijała się z odcinka na odcinek. Wcześniejsze serie stanowiły zbiór krótkich historyjek, a jedynym elementem spajającym je, byli ci sami bohaterowie. Z dumą powiem, że posiadam "Little Nemo in Slumberland" z jego najciekawszego okresu.
Pisałem powyżej o wydawnictwach amerykańskich, francuskich, niemieckich. A co z polskimi komiksami? Nie wspominałem dotychczas o naszych wydawnictwach, jako że komiks w Polsce pojawił się znacznie później. Adam Rusek w książeczce "Od Szalonego Grzesia do Jeża Jerzego" towarzyszącej wystawie pod tym samym tytułem pokazywanej w Bibliotece Narodowej w Warszawie, pisał: "Pierwszy odnaleziony serial" (chodzi o cykliczne historyjki obrazkowe, ukazujące się w prasie polskiej - p.m.) "Ogniem i mieczem, czyli przygody szalonego Grzesia" autorstwa K. Mackiewicza (rysunki) i S. Wasylewskiego (tekst), miał swą premierę 9 lutego 1919 roku na ostatniej stronie tygodnika satyrycznego "Szczutek" - zatem zwyczaj zamieszczania seryjnych humorystycznych historyjek obrazkowych w prasie, dotarł do Polski stosunkowo późno (...)
Skoro mówimy o pierwocinach komiksu w Polsce, znów odwołam się do tekstu A. Ruska: "Dłuższe cykle (komiksowe - p.m.) pojawiły się w polskich gazetach dopiero na przełomie lat 20. i 30. Początek dał "Ilustrowany Kuryer Codzienny", w którym od października 1929 roku począł się ukazywać mniej więcej raz na tydzień "Adamson", niemy komiks szwedzkiego rysownika Oscara Jacobssona, niezwykle popularny wówczas na całym świecie. "Pan Agapit Krupka" (tak ostatecznie nazwano głównego bohatera historyjki bez słów) publikowany był w "Kuryerze" aż do września 1939 roku. Jak większość kolekcjonerów, nie lubię komiksów prasowych.
W Polsce międzywojennej komiks był obecny głównie w czasopismach (będzie o nich niżej). Produkcja zeszytów komiksowych była bardzo skromna. Tym bardziej cieszy mnie fakt posiadania kilku z nich. Każdy z nas, nie tylko miłośnik komiksów, zna Koziołka Matołka. Mało kto jednak wie, że pierwsze narysowane przez M. Walentynowicza obrazki do tekstów K. Makuszyńskiego znacznie odbiegały od tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni.
Ostatnie dwie "Trzecia księga przygód Koziołka
Matołka" i "Czwarta księga przygód Koziołka Matołka" ukazały się
w roku 1934. Wszystkie zostały wydane przez Gebethnera i Wolffa w Warszawie,
druk pierwszych trzech powierzono Zakładom Graficznym B. Wierzbicki i S-ka,
ostatnia wyszła spod pras Litografii Artystycznej W. Główczewskiego. Każda z
nich jeszcze przed wybuchem wojny miała kilka wydań. Ja mam te pierwsze.
Egzemplarze zachowały się w całkiem dobrym stanie, co nie jest takie częste przy książkach dziecięcych; jedynie księga druga posiada poważny mankament: jest pozbawiona dwóch środkowych kart. Zawsze ze wzruszeniem biorę do rąk te podłużne, kolorowe zeszyty. Mam świadomość, że ten kto pierwszy je przeglądał, nie miał pojęcia kim był Koziołek Matołek. Bo przedtem go po prostu nie było.
Skoro mówimy już o znakomitej spółce autorskiej
Makuszyński - Walentynowicz, trzeba poświęcić nieco miejsca jednej z dwóch
książeczek cyklu "Legendy krakowskie". Jakiś czas temu udało mi się
kupić pierwsze wydanie komiksu "Wanda leży w naszej ziemi..." Ukazał
się w Warszawie w 1938 r. nakładem Gebethnera i Wolffa. Podobnie, jak przypadku
"Koziołka" różni się znacznie do późniejszych wydań. Każdą stronę
wypełniają cztery barwne obrazki i tyleż towarzyszących im czterowierszy.
Rysunki ustawiono w pionie, zatem i format książeczki jest inny, niż przy
następnych edycjach. Okładka komiksu "Wanda leży w naszej
ziemi"
Smutna historia o dumnej Wandzie kończy się obrazkiem klęczącego nad Wisłą dziecięcia i tekstem: "A wy, dzieci, rączki złóżcie i jak te skowronki śpiewne też cichutko się pomódlcie, za Wandeczkę, za królewnę!". Ten obcy ideowo element został usunięty w wydaniach powojennych. Książkę wydrukowano na lichym, grubym papierze. Po siedemdziesięciu latach pożółkł, stał się kruchy i łamliwy. Poprzedni właściciel paskami papieru wzmocnił karty i okładkę w grzbiecie. Narożniki kilku kart ukruszyły się i przepadły. Egzemplarz nie jest piękny, ale nie ma co marzyć o wymianie na lepszy. Książka jest naprawdę rzadka.
Dużą popularnością w latach 30. XX wieku cieszył się u nas przeniesiony z Danii komiks "Pat i Patachon". Przedruki kolejnych odcinków ukazywały się cyklicznie w łódzkim tygodniku humorystycznym "Karuzela". Z czasem rysowanie komiksu przejął W. Drozdowski, który samodzielnie wymyślał dalsze przygody dwóch głównych bohaterów.
Oto co pisał o tym komiksie J. Dunin w "Papierowym bandycie" (Łódź 1974, s. 238): "Do sukcesów 'Patachonów' przyczyniał się niewątpliwie zmysł obserwacyjny autora, który najchętniej jako tło dla ich najbardziej niewiarygodnych przygód dawał znane łódzkie ulice, podwórka z groźnymi wąsatymi dozorcami, najprawdziwszymi policjantami i oprychami z krwi i kości. "Patachony" w wersji Drozdowskiego, to para miłych obiboków, którzy podejmują niezliczone wysiłki, aby osiągnąć odwieczne marzenie(...) - najeść się i napić do syta". Popularność serialu sprawiła, że historyjki pojawiły się również w "Expressie Ilustrowanym" oraz doczekały się osobnych wydań książkowych. Dunin pisze: "Ukazały się co najmniej trzy serie pod tytułem "Pat i Patachon. Wesołe przygody najpopularniejszych bohaterów ekranu". Widać autorowi "Papierowego bandyty" nie udało się dotrzeć do czwartej serii komiksu. Podłużny zeszyt tej części zaopatrzono w kolorową okładkę, a na 31 stronach wydrukowano czarno-biały komiks. Każda strona zawiera 6 kadrów, pod każdym widnieje stosowna "lista dialogowa". Pozostałą część strony wypełniają teksty dowcipów i skeczów, nie zawsze najwyższych lotów. Książeczka wydana została w Łodzi przez Wyd. "Republika" w latach 1930-tych. Nie udało mi się odszukać pierwszych trzech części "Pata i Patachona". Mam tylko część czwartą. Szukam dalej.
Choć, jak pisałem powyżej, niechętnie gromadzę czasopisma z komiksami, to mam ich trochę w swoim zbiorze, z obowiązku. Trudno bowiem o pełną panoramę polskiego komiksu międzywojennego bez czasopism. To tam właśnie ukazywała się większość historyjek obrazkowych. Zacznijmy od najstarszych numerów.
Łódzka "Karuzela" powołana została do życia przez dom wydawniczy "Republika" w początkach 1936 r. Pieczę redakcyjną nad pismem sprawował Jan Grobelniak. Każdy numer składał się z 8 stron, wypełnionych w znacznej części komiksowymi historiami. Wszystkie numery, które posiadam (a mam ich 6 z 1936 r.) rozpoczynają się barwną, całostronicową planszą "Pata i Patachona", natomiast wewnątrz znajdziemy przygody Plumpka, Ferdka i Merdka (to spolszczony tytuł komiksu "Popeye"), Osiołka Wesołka, Buffalo Billa, Jasia w dzikich puszczach Brazylii.
Barwny film z życia młodego Polaka na drugiej półkuli, "Przygody kpt. Stanleya Franka", "Władca podziemi", "Tajemnice mieszkańców Marsa" i inne. Niewątpliwą zasługą wydawnictwa "Republika" było zaprezentowanie polskiemu czytelnikowi komiksu amerykańskiego, dotychczas niemal zupełnie nieznanego w naszym kraju. "Świat Przygód" - jedno z ważniejszych pism komiksowych.. Ukazywało się od 1935 roku w Warszawie pod red. K. Gąsiorowskiego. W swoim zbiorze mam 9 luźnych numerów z 1936 r. i jeden w zwiększonym już formacie, z roku następnego. Tygodnik drukował m.in. rysunkowe opowieści o Charlie Chaplinie, Flipie i Flapie, Kajtku, Tarzanie, Alexie - królu magików i wielu innych. Znaczna część prezentowanych tu komiksów, była przedrukami rysunków zachodnich.
Pojedynczy
zeszyt miesięcznika "Wesoły Świat" z czerwca - lipca 1936 r. Pisemko
ukazywało się w Bydgoszczy, wydawcą i redaktorem był H. Reetz, a
drukowano je w
Żninie, w Zakładach Wydawniczych A. Ksyckiego. Podtytuł precyzował
profil
pisma: "Obrazkowy miesięcznik ciekawych i wesołych przygód". Na
wewnętrznych stronach okładek mamy bardzo kiepsko rysowaną opowieść pt.
"Niezwykłe przygody Murzynka Jumbo i słonia Sambo", numer zawiera
również m.in. komiksy zatytułowane "Przygody trzech muszkieterów",
"Hipolit Gapa lubi dzieci", "Jacek i Wacek", "Hipolit,
mysz i kot", "Drzemka pana Hipolita Gapy", "Hipolit Gapa a
bieg z płotkami" i "Tymek i Sztups". Pozostałą część zawartości
wypełniają opowiadania, ciekawostki ze świata, dowcipy. Miesięcznik,
stojący na
niezbyt wysokim poziomie, nie odegrał wybitnej roli w rozwoju polskiego
komiksu. Żałuję, że posiadam jedynie jeden numer dodatku do "Kurjera
Warszawskiego" zatytułowany "Mój Kurjerek. Pisemko dla dzieci"
(29 XII 1938). Wydawano je, od 1938 r. w nieco mniejszym formacie niż
dotychczas omówione tu czasopisma, jego poziom edytorski nie odbiegał od
przeciętnej (czyli był lichy), natomiast zawierał komiksy polskich
autorów. I
tak, na pierwszej stronie zaprezentowano "Przygody stracha na wróble"
autorstwa K. Makuszyńskiego i M. Walentynowicza, na ostatniej - "O
Morusku
psie prześlicznym, nietutejszym - zagranicznym" rysowany przez Edwina do
tekstu A. Bogusławskiego. Dwie środkowe strony poświęcono przygodom
Disneyowskiego "Kwiczusia mechanika" z cyklu przygód trzech świnek i
złego wilka. Wydawcami gazetki byli F. Mrozowski i K. Olchowicz, a
redaktorami
naczelnymi F. Hoesick i K. Olchowicz. Rozdział poświęcony czasopismom
komiksowym chcę zakończyć krótkim omówieniem legendarnej "Gazetki
Miki". Tygodnik powstał w Warszawie pod koniec 1938 r. i przed wybuchem
wojny zakończył żywot, po prawdopodobnie, 22 numerach. Okładki oraz dwie
wewnętrzne strony drukowano w kolorze. Dziesięć numerów, które posiadam,
kupiłem kilkanaście lat temu marząc, że z czasem dokompletuję resztę. Od
tamtej
pory nie spotkałem ani jednego! (Ostatnio słyszałem o ośmiu sprzedanych
numerach. Mimo usilnych prób nie udało mi się ich odkupić). "Gazetkę"
prócz opowiadań młodzieżowych (m.in. Z. Nowakowski, G. Morcinek, J.
Meissner)
wypełniały niemal w całości komiksy W. Disney'a. Mamy tu Kaczora
Donalda,
Królewnę Śnieżkę, Myszkę Miki, Psa Pluto. Jest również wieloodcinkowy
cykl
"Sierżant King z Królewskiej Konnej", opracowany przez J. Hłaskę wg
powieści Z. Grey'a. Powołano do życia "Klub przyjaciół Myszki Miki".
Na listy młodych czytelników odpowiadała osobiście Myszka Miki.
Redaktorem
pisma była A. Bończa-Waśniewska. "Gazetka" jest naprawdę bardzo
rzadka. Na wspomnianej przeze mnie wystawie w Bibliotece Narodowej w
1999 r.
nie zaprezentowano ani jednego numeru. "Gazetkę" reprezentował tam
jedynie barwny plakat zapowiadający to wydawnictwo.
Na zakończenie omawiania tej części zbioru: drobiazgi. Jak wiadomo Myszka Miki narodziła się w 1928 r. osiągając od razu wielką popularność. W 1930 r. (tę datę podaje J. Szyłak w "Komiksie", Kraków 2000, s. 47) zeszła z ekranu na łamy gazet, gdzie w kolejnych odcinkach komiksowych przedstawiano jej przygody. Nie udało mi się ustalić, kiedy nasi czytelnicy mieli okazję po raz pierwszy zobaczyć historyjki obrazkowe o sympatycznej myszy. W swoich zbiorach mam cztery odcinki komiksu wyciętego z krakowskiego "Ilustrowanego Kuriera Codziennego" z 1931 r. (5 XI, 19 XI, 26 XI i 3 XII). Rysunki sygnowane są monogramem H.S. i nie należy przypuszczać, że pod tym kryptonimem kryje się Walt Disney. Postać Miki (należałoby raczej napisać Micky'ego, gdyż amerykański pierwowzór to on, nie ona) przeszła w ciągu swego życia znaczną metamorfozę, ale tu wygląda nieco egzotycznie.
Nigdy nie natknąłem się na tekst analizujący problem wykorzystania komiksu do celów reklamowych. Ostatnio rodzime agencje reklamowe coraz chętniej sięgają po tę formę przekazu, by propagować przeróżne produkty i usługi (AQQ skrzętnie odnotowuje te działania). Jak się okazuje, nie jest to nic nowego. Kupiłem kiedyś dwie komiksowe reklamy pasty do zębów "Colgate" wycięte z niezidentyfikowanego polskiego magazynu ilustrowanego. Jedna z nich pochodzi z 1938 r., druga ukazała się rok później. Producent środka na pryszcze o wdzięcznej nazwie "Propidex", Ludwik Spiess, wydał mniej więcej w tych samych latach pocztówkę reklamową zachwalającą jego produkt.
Zastanawiałem się, czy w ogóle wspominać o rysunkach Świdwińskiego. Przekonała mnie do tego często wykorzystywana przez współczesnych rysowników podobna konwencja rysowania, co dokumentują czasopisma i ziny komiksowe. Uważam, że cykl "Z teki humorysty" powinien się znaleźć we wciąż nie napisanej "Historii polskiego komiksu".
Historia komiksu 1945 - 1988
Pamiętacie Pata i Patachona? Przywędrowali do nas z Danii i zadomowili się na dobre za sprawą Wacława Drozdowskiego, długo przed wybuchem wojny. Po jej zakończeniu ulegli całkowitej naturalizacji i jako "Wicek i Wacek" w 1948 r. stali się bohaterami komiksu tegoż rysownika, pod takim właśnie tytułem. Na karcie tytułowej widniało dodatkowo: "Ucieszne przygody dwóch wisusów w czasie okupacji, na ich cześć wierszem opisane". Książeczka ukazała się w Łodzi nakładem redakcji "Expressu Ilustrowanego". Autorem wierszowanego tekstu był W. Ochocki. Komiks zawiera 28 jednostronnych kart, pierwsza - to karta tytułowa, następnie mamy krótki wstęp, na pozostałych umieszczono po osiem drukowanych jednobarwnie (w sepii) kadrów ze stosownymi podpisami. Przeglądając ten komiks, zawsze zwracam uwagę na strony, gdzie akcja przenosi się za druty obozu koncentracyjnego. O dziwo, autorzy nadal uciesznie opowiadali o zabawnych przygodach swoich bohaterów. Czytelnik nie znajdzie tu owego martyrologicznego tonu, który niezmiennie kojarzy się nam z hasłem "obóz koncentracyjny". Przypuszczam, że wtedy, zaledwie trzy lata po wojnie, tematyka obozowa była na tyle bliska niemal wszystkim Polakom, że tak lekkie potraktowanie tematu nie budziło sprzeciwu. Cóż, to jeszcze nie była historia, to było życie... W latach późniejszych taka perspektywa byłaby nie do przyjęcia. I słusznie. Egzemplarz, który posiadam, nie należy do najpiękniejszych. Krawędzie okładki mają naddarcia, które ktoś kiedyś próbował ratować taśmą. Taśma już dawno odpadła, pozostawiając nieusuwalne zażółcenia papieru. Pierwsze dwie plansze pokolorowano nieudolnie kredkami. Pocieszam się jedynie tym, że nigdy nie miałemsposobności wymienić "Wicka i Wacka" na lepszy egzemplarz. Pamiętam, że kilka lat temu Biblioteka Narodowa kupiła na aukcji znacznie gorszy egzemplarz, gdyż nie posiadała żadnego. Potem, już po fachowej konserwacji, widziałem go na wystawie w 1999 r. Komiks niewątpliwie jest rzadki. Znacznie łatwiej można kupić jego pokolorowany reprint, wydany przez łódzką KAW w 1989 r.
Od roku 1948 r. na ostatniej stronie "Przekroju" pojawiały się krótkie, nieme komiksy Zbigniewa Lengrena pt. "Profesor Filutek". Nie bardzo przypadła mi do gustu postać zacnego naukowca. Przypominał mi raczej uśmiechniętego kaczora, niż brodatego profesora. Krótka historyjka składała się zawsze z trzech czarno-białych kadrów, czasem wprowadzano niewielki akcent w innym kolorze. Zwracam tu uwagę na ten komis, jako że jest on najdłużej ukazującym się polskim komiksem prasowym. Miałem kiedyś dwie książeczki z historyjkami Z. Lengrena, ale gdzieś je zaprzepaściłem i teraz mam kłopoty z ich zdobyciem. Posiadam natomiast oprawiony komplet "Przekrojów" z pierwszego półrocza 1948 r. W numerze z 1 lutego Filutek pojawił się po raz pierwszy i od tej pory na dobre zadomowił się na przekrojowych stronach.
Obiektem pożądania wielu kolekcjonerów są "Niezwykłe przygody Michasia Pogody". Drukowane w formie cienkich zeszycików, zostały niemal całkowicie zaczytane. Moich osiem niewielkich książeczek tworzy pierwszą serię "Przygód". Ukazała się ona w Krakowie w latach 1956 -1958. Barwne rysunki do tekstów B. Brzezińskiego wykonał J. Karolak. Fabuła jest bardzo bogata: Michaś Pogoda, terminator u szewca w Niebyłowie, staje się posiadaczem czapki-niewidki; są dalekie podróże, niewiarygodne przygody, gangsterzy i policjanci. A wszystko to spisane wierszem i ozdobione blisko 400 ilustracjami. W latach 1958 - 1960 ukazała się seria druga w 10 zeszytach nieco większego formatu, na które wciąż poluję.
W roku 1969 byłem już przyzwyczajony do uważnego przepatrywania witryn kiosków "Ruchu" w poszukiwaniu komiksów (mam tu na myśli ukazującego się nieregularnie od dwóch lat "Kapitana Żbika"). Ku mojemu zdziwieniu - zamiast zeszytu z kolejnymi przygodami dzielnego milicjanta, wśród prasy codziennej i ilustrowanych tygodników wypatrzyłem pierwszy numer serii "Podziemny front". Do roku 1972 wyszło ich dziewięć, stanowiąc komplet tego cyklu. Ukazywały się nakładem "Sportu i Turystyki". Pierwowzorem komiksów był zrealizowany w 1965 r. serial telewizyjny pod tym samym tytułem (siedem odcinków) oraz jego kontynuacja pt. "Powrót doktora von Kniprode" (dwa odcinki). Pierwsze sześć zeszytów rysował M. Wiśniewski, końcowe trzy J. Wróblewski. Opowiadały one o przeżyciach członków batalionu Armii Ludowej im. Czwartaków. Tłem były autentyczne akcje bojowe i działania dywersyjne, przeprowadzone w okupowanej Warszawie. Wewnętrzną część przedniej okładki zajmował krótki tekst wprowadzający, na trzeciej stronie okładki kontynuowano przez sześć zeszytów dział "Z kroniki Czwartaków", w końcowych trzech numerach zastąpiła ją "Informacja historyczna", ostatnia strona prezentowała okładkę następnego zeszytu i powtarzający się rysunek, przedstawiający żołnierzy polskich pod Bramą Brandenburską w zburzonym Berlinie. "Podziemny front" nie wzbudzał w nas takich emocji, jak "Żbik". Może podświadomie wyczuwaliśmy duży ładunek propagandowy zawarty w scenariuszu? Bo nie ulega wątpliwości, że twórcom cyklu chodziło o prawomyślne (co wcale nie znaczy, że prawdziwe) pokazanie obrazu walk z niemieckim najeźdźcą podczas II wojny. Podobną deformację rzeczywistości znaleźć można również w dwóch innych cyklach komiksowych, poświęconych okresowi 1939 - 1945: "Kapitan Kloss" i "Czterej pancerni". Mimo wszystko kupowaliśmy "Podziemny front". Zawsze przecież mógł posłużyć jako towar na wymianę - choćby za ciekawszy zeszyt "Żbika". Mój egzemplarz "Podziemnego frontu" przetrwał ponad trzydzieści lat w stanie idealnym. A to dlatego, że jego pierwszy właściciel - po zakończeniu cyklu, oprawił całość u introligatora.
Okazuje się, że w sprawy polskiego komiksu można wciągnąć samego Jamesa Joyce'a, a nawet jego nieco starszego kolegę po piórze Wiliama Shakespeara. Wszystko to za sprawą M.Słomczyńskiego, który przełożył na język polski dzieła obu tych panów i zapisał się na kartach dziejów naszej kultury jako ten, który dał nam pierwsze polskie tłumaczenie "Ulissesa". Poświęcając się pracy translatorskiej, tłumacz czerpał dochody z wielokrotnie wznawianych kryminałów, które był napisał pod pseudonimem Joe Alex. I w ten oto sposób dotarliśmy do komiksów. Krakowskie Wydawnictwo Literackie wyposażyło bowiem kolejne wydania książek Alexa w komiksowe okładki. Ich twórcą był Bronisław Kurdziel. W swojej kolekcji posiadam kilka tytułów z lat 1970-tych: "Cichym ścigałam golotem...", "Śmierć mówi w moim imieniu", "Piekło jest we mnie", "Jesteś tylko diabłem", "Powiem wam jak zginął" i "Gdzie przykazań brak dziesięciu". Aby skończyć temat komiksów na okładkach, dodam, że również Wydawnictwa Szkolne i Pedagogiczne skorzystały z tego pomysłu, by przyciągnąć uwagę młodego czytelnika. W roku 1980 wypuściły w świat lekturkę dla uczących się języka angielskiego, zawierającą dwa opowiadania P.Prowse'a pt. "Greek Adventure" i "Accident". Okładkę zdobią typowo komiksowe kadry, a i wewnątrz znajdziemy kilka utrzymanych w tej konwencji, ilustracji. Autorem opracowania plastycznego książeczki był Piotr Młodożeniec.
W roku 1975 ukazał się komiks M. Piotrowskiego "Szare Uszko". Zarówno treść, jak i jego forma kwalifikują go jednoznacznie jako komiks dziecięcy. Rysunki przypominają prace kilkuletniego dziecka. Fabuła również: z niejasnych przyczyn (coś spadło z nieba, robiąc przy tym zzzzzz i bum) mały Zajączek zmuszony był opuścić rodzinne strony i uciekać. Trafił do miasta, gdzie wytropił go myśliwy, który wespół z kolegami z Towarzystwa Myśliwskiego ruszył za Zajączkiem w pościg. Bohater komiksu przypadkowo trafił do szkoły, w której zwierzęta "uczą się latać w przestrzeniach kosmicznych". Jako wykwalifikowany kosmonauta odbył lot wokół księżyca. Zimą, gdy zajączek miał urlop, zrewanżował się prześladującym go niegdyś myśliwym: podczas polowania przeleciał parę razy swoją rakietą kosmiczną nad ich głowami, co tak ich wystraszyło, że zaczęli udawać zające. Na koniec wylądował w rodzinnej wiosce i podarował swoim krewniakom i przyjaciołom główkę kapusty. Ta potoczyła się po stoku, a
ające popędziły za nią. Koniec. Zupełnie bez sensu! Nie wiem ile lat miał wówczas M. Piotrowski, autor tej książeczki. Na kilku kadrach występuje "Rysownik", który przedstawiony jest jako dorosły mężczyzna. Jeżeli rzeczywiście osiągnął wtedy wiek dojrzały, to zachował niczym nie skażoną dziecięcą wyobraźnię: wątki nie muszą się zamykać, losy bohaterów mogą pozostać nieznane, logika i konsekwencja zdają się być nieobecne. Te interesujące przymioty umysłu autora stanowią interesujący materiał dla lekarzy, jednak dla twórcykomiksów są raczej dyskwalifikującym balastem. "Szare Uszko", o dziwo, doczekało się wznowienia w 1978 r. (mam w swoich zbiorach właśnie to drugie wydanie, nieco sfatygowane, niestety). Na okładce niedobry Myśliwy pyta siedzącego w fotelu Zajączka "Czy to jest opowieść obrazkowa?", czyli mówiąc po ludzku "Czy to jest komiks?" Z przykrością muszę odpowiedzieć na to pytanie twierdząco.
Nieczęsto się zdarza, by komiks przeznaczony dla dzieci cieszył się estymą wśród kolekcjonerów. A jednak w przypadku ośmiu zeszytów serii "Kwapiszon" jest inaczej. Znam wielu zbieraczy, którzy wciąż szukają brakujących odcinków, inni z kolei dumnie chwalą się, że uzbierali komplet. W istocie komiks, mimo że przeznaczony dla bardzo młodego czytelnika, zasługuje na uwagę choćby ze względów formalnych. Jego autorem jest Bohdan Butenko, twórca takich postaci, jak Gapiszon, Gucio i Cezar. Seria o przygodach Kwapiszona składa się z ośmiu podłużnych zeszytów, wydanych w latach 1975 - 1982 przez "Naszą Księgarnię". W poszczególnych kadrach wykorzystano jako tło fotografie, postaci bohaterów zostały odręcznie wrysowane i wyposażone w dymki ze stosownym tekstem. W pierwszym odcinku opowieści tytułowy bohater znalazł na wiślanym brzegu tajemniczą szkatułkę, do której rościło sobie pretensje dwóch oprychów. Pozostałe części komiksu poświęcono pogoni rzeczonych oprychów za Kwapiszonem po całej Polsce. Razem z nimi odwiedzamy Trójmiasto, Frombork, Kraków, Wieliczkę, by w końcu zakończyć wędrówkę w Warszawie. Odnotujmy na koniec drobny szczegół: Kwapiszon w swoim pokoju powiesił na ścianie kalendarz z Guciem i Cezarem oraz starannie oprawiony portret Butenkowego Gapiszona. Przygody Kwapiszona wydano w olbrzymim nakładzie 375.000 egzemplarzy. Los obszedł się widać okrutnie z większością zeszytów, gdyż wcale nie tak łatwo zebrać cały zestaw.
Jerzy Skarżyński, profesor krakowskiej ASP, niejednokrotnie sprawiał niespodzianki miłośnikom komiksu. Do takich niewątpliwie należały ilustracje do książki Julio Cortazara pt. "Fantomas przeciw wielonarodowym wampirom". Ukazała się w Krakowie w 1979 r. nakładem Wydawnictwa Literackiego, tekst przełożyła Z. Chądzyńska. Wewnątrz znajduje się 17 całostronicowych barwnych plansz komiksowych, ilustrujących fabułę opowiadania. Okładka pozwalała przypuszczać, że mamy tu do czynienia nie tylko z tekstem literackim. Widnieje na niej bowiem postać głównego bohatera w ekspresyjnej pozie i charakterystyczny dla komiksu dymek, z wpisaną weń drugą częścią tytułu. Niewiele pisało się u nas o tej publikacji. Być może znaczna przewaga tekstu nad ilustracjami nie pozwalała uznać ją za klasyczny komiks. Bardzo cenię sobie "Fantomasa" i to właśnie ze względu na rysunki Skarżyńskiego. Starannie zakomponowane kadry, precyzyjna kreska, znakomite wyczucie konwencji, pozwalają zaliczyć tę publikację do najwybitniejszych w dziejach polskiego komiksu. Stawiam ją na równi z "Janosikiem" tego samego rysownika.
W roku 1980 stolica naszego wielkiego sąsiada, Moskwa, gościła uczestników XXII Olimpiady. Z tej okazji wydawnictwo "Sport i Turystyka" wydało komiks, sławiący osiągnięcia naszych olimpijczyków. Zeszyt zatytułowany "Polacy na olimpijskich arenach" zawierał spis igrzysk nowożytnych, osiem stron poświęcono omówieniu udziału Polaków oraz dodano pełny wykaz naszych medalistów. Tylną okładkę zarezerwowano dla programu igrzysk moskiewskich. Pozostałą część wypełniały rysunki Jerzego Wróblewskiego. Pierwsze kadry ukazywały pojedyncze epizody z najwcześniejszych igrzysk nowożytnych, a bohaterem pierwszej historii był K. Römmel, medalista z Amsterdamu (1928).
MARVEL - czyli amerykański komiks
Pierwsze udoskonalone formy komiksów powstały w Stanach, gdzie ukształtowała się ich forma: krótka, zwarta budowa, posiadająca obrazki w formie paska wraz z tekstami pod rysunkami lub w dymkach. W krótkim czasie opanowały społeczeństwo ciesząc się ich dużą popularnością. Dlatego postanowiono stworzyć coś w rodzaju gazety składającej się tylko i wyłącznie z takich historyjek. Tak narodziły się komiksowe zeszyty, czyli Comic book. Jednym z największych wydawnictw komiksowych był, nieistniejący już, Marvel. Wydał on serie komiksów o bohaterach takich jak: Kapitan Ameryka, Iron Man, Spider-man, Hulk, Punisher, Daredevil, Fantastyczna czwórka, Blade oraz Grupa wojowników X-man. Wydawnictwo to zyskało sobie dużą popularność właśnie dzięki wyżej wymienionym komiksom i wątpię, czy znalazło by się dziecko nie kojarzące tych tytułów. W ostatni dzień wakacji 2009 roku Marvel został wykupiony przez Disney za ogromną wręcz sumę 4,5 mld dolarów.
Grupa X
X-man jest to komiks o ludziach rodzącymi się z nadprzyrodzonymi zdolnościami (władanie pogodą, teleportacja, strzelanie laserami z oczu, latanie, szybkie bieganie i wiele innych), fikcyjni bohaterowie ratujący świat z wielu opresji. Niektórzy nie potrafią odnaleźć się w świecie, który nie jest dla nich przyjazny. Ludzie gardzą nimi tylko dlatego, że są inni od nich. Pozostawieni sami sobie, prześladowani i wyniszczani ukrywają się w kanałach oraz innych slumsach. Rodzi się wtedy grupa X, którą powołał do życia Charles Francis Xavier znany jako profesor X. Jest to jedna z lepszych i kluczowych postaci. Chce on chronić ludzi przed złem oraz innymi mutantami za pomocą owej grupy. Jeden ze wspaniałych komiksów stworzonych w 1963 roku. Jego popularność była tak ogromna, że doczekała się swojej ekranizacji w 4. częściach i być może doczekamy się niedługo piątej. Pierwsze trzy dotyczyły walki grupy X z Magneto – człowiekiem usiłującym zniszczyć świat. Zagrali w niej znani aktorzy tacy jak Hugh Jackman (znany z filmów Van Helsing i Kod dostępu), Ian Mckellen (tego aktora na pewno większość z was dobrze kojarzy, znamy go choćby jako Szarego pielgrzyma z L.o.t.r.), Patrick Stewart (kojarzony z dowódcą okrętu Star Trek) oraz Halle Berry. Kolejna część była poświęcona historii Wolverine’a – jednego z członków grupy X. Wciąż nie jest wiadomo, czy powstanie japoński sequel dotyczący pobytu Logan (znanego jako Wolverine) na Dalekim Wschodzie w Kraju kwKtnącej Wiśni. Sam aktor przyznał, że jest pisany scenariusz, ale jeszcze nie wiadomo kiedy zostanie on nakręcony. Na stronie Filmweb możemy się dowiedzieć że szykuje się jeszcze jeden nowy film opowiadający historie grupy mutantów. Jest to mianowicie X-man First Class opowiadający wczesne historie naszych przyjaciół. Niesamowite jak z jednej historii mogły powstać filmy dające satysfakcję oglądania widzowi oraz przynoszące ogromne zyski. Według mnie cała historia zasługuje na wysoka ocenę 9/10.
Spider-man
Peter Benjamin parker to kolejna postać stworzona przez wydawnictwo Marvel. Na pewno jest wam bardzo dobrze znany bo od razu kojarzymy go z człowiekiem pająkiem. Powstał on rok wcześniej niż grupa X, mianowicie w roku 1962. Jest to historia młodego człowieka samotnie opiekującego się ciotką. Jak na początek – jest to dosyć nieciekawy opis jego historii. Jednak potem wszystko się zmienia jak za sprawą czarodziejskiej różdżki – dostaje nadludzkie moce dzięki ukąszeniu przez pająka (szkoda że w rzeczywistości to nie działa . Niestety, nie ma życia usłanego różami, ponieważ nie ma tak wielkiej fortuny jak Bruce Wayne znany jako Batman czy też samotni na biegunie jak Superman. Walka z przestępczością na ulicach Nowego Jorku nie jest dla niego odpowiedzią na wezwanie czy dumnym przywilejem, ale codziennym obowiązkiem którego się podjął. Po walkach najczęściej leczy rany i opatruje sobie połamane żebra. Jak dla mnie to chętnie bym mógł tak żyć, byleby nie mieć nudnego życia. Komiks oraz cała historia bardzo udana; ukazało się ponad 1000 komiksów, w których nasz człowiek-pająk dokonywał czynów bohaterskich walcząc ze swoimi wrogami. Pomysł był wykorzystywany i stworzono krótkie animacje a dopiero potem bajkowe seriale o jego przygodach. Komiks doczekał się ekranizacji w 2002 roku, jednak mogła ona nie przypaść do gustu niektórym widzom z tego względu, że aktor grający główną postać – Tobey Maguire – nie oszukujmy się – nie nadawał się do tej roli. Ekranizacja bardzo kasowa, stworzono aż 3 części w której nasz pajączek walczy z Zielonym Goblinem oraz Doktorem Oktopusem, Venomem i Sandmanem. Jak dla mnie – 7,5/10.
Incredible Hulk
Tą postać określiłbym mianem tzw: zielonej rewolucji. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci w świecie Marvela. Jest to historia Doktora Bruce’a Bannera – młodego fizyka. Podczas jednego z eksperymentów zostaje napromieniowany promieniami gamma, co owocuje przemianą w Niesamowitego Hulka. Ugryzienie pająka mogłoby być bardziej przyjemne niż to. Z jednej strony superbohater, z drugiej uznawany za człowieka-potwora-demolkę. Musi cały czas uciekać przed ścigającym go wojskiem, po drodze robiąc porządki w budownictwie . Znów – pomimo bardzo dobrego pierwowzoru komiksowego, ekranizacja nie była najwyższych lotów. Powstały jeszcze bajkowe seriale w której historia Hulka była dość ciekawa. W 2003 powstała wspaniała wersja zielonego kulturysty. Niesamowity Hulk zdobył dużą popularność, jednak mi osobiście nie przypadł do gustu. Jak dla mnie za dużo było tam zielonego . Oglądałem jego bajki w dzieciństwie więc – nostalgicznie – dam mu 8/10.
Punisher
Tego gościa na pewno większość dobrze kojarzy. Agent F.B.I Frank Castle traci żonę i dwójkę dzieci w zamachu przygotowanym przez mafię. Po tym zdarzeniu postanawia się zemścić i rozpoczyna własne śledztwo już nie jako agent Federalnego Biura Śledczego, lecz jako krwawy mściciel znany jako Punisher. Jego znakiem rozpoznawczym jest duża białą czaszka znajdująca się na jego podkoszulku z przodu. Przy pomocy specjalnej broni szuka zemsty oraz walczy z przestępcami. Ekranizacja przygód tego fikcyjnego bohatera zrealizowana była już w latach 90., jednak bez większego sukcesu komercyjnego. Poważniejsza ekranizacja miała miejsce w 2004 roku. Ogólnie film był dobry i dało się go obejrzeć, jednak bez żadnych rewelacji . Oceniam go na 7/10.
Batman
Wprawdzie ten bohater nie został stworzony przez Marvel jednak chciałbym go dorzucić do swojej puli super bohaterów. Nie byłoby osoby która nie wiedziała by nic na temat tego gościa. Słynny człowiek nietoperz stworzony przez wydawnictwo DC. Historia młodego chłopca którego rodzice zostają zamordowani przez przypadkowego rabusia, osierocony, wychowywany przez wiernego lokaja Alfreda, spadkobiercy ogromnej fortuny rodziny Waynów. Ekranizacja tego komiksu była nadzwyczaj w porządku i przypadła bardzo wielu ludziom do gustu. Ciężko jej coś zarzucić – wspaniała fabuła, niesamowici bohaterowie negatywni. Po ostatnim filmie stworzonym na podstawie tego komiksu, mianowicie Batman & Robin wielu fanów myślało że to już koniec, jednak wtedy stworzono zupełnie nową trylogię już nie ukazaną postaci komiks, ale jako film którego akcja rozgrywa się w całym mieście na większym planie. Powstał „Batman początek”, którego kontynuację mogliśmy obejrzeć w Mrocznym Rycerzu, najlepszej wersji historii Batmana. Jego ocena jest na pewno powyżej 10 stopniowej skali , ale tu na pewno większość się ze mną zgodzi że tak jest okej.
Podsumowanie
Jakie tak naprawdę mają zadanie komiksy? Czy tylko mają zbijać ogromne pieniądze i dawać możliwość ćwiczenia talentu rysownikom? Według mnie ich zadanie polega na dawaniu schronienia przed dzisiejszą rzeczywistością. Pozwalają na stworzenie własnego świata, w którym każdy człowiek będzie się czuł bezpieczny, będzie swoim king of his castle, gdzie będzie mógł dokonywać rzeczy niezwykłych i dokonywać własnych wyborów. To niesamowite jak potrafią dawać wspaniałe możliwości nie tylko dzieciakom na przeżycie czegoś niezwykłego ale też każdego człowiekowi który choć raz przeczytał komiks lub obejrzał film stworzony na bazie jednej z wielu niesamowitych historii…
Moje ulubione komiksy