Czym jest anime

  Anime to skrócone angielskie słowo animation, i oznacza ono film animowany, W Japonii natomiast słowem anime określa się wszystkie filmy i seriale animowane, bez względu na kraj pochodzenia. Słowo anime poza Japonią słyży wyłącznie do określania japońskiej animacji. W artykule tym chciałabym opisać historię powstania anime. Tak też historia japońskiej animacji sięga początków XX wieku. Wtedy japońscy filmowcy eksperymentowali z technikami animacji znanymi we Francji, Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Rosji. Animacja Kitayamy Seitar?: Momotar? z 1918 roku została uznana jako pierwszy światowy sukces. Do połowy lat 30 XX wieku i podczas II wojny światowej, anime służyło japońskiemu rządowi do celów propagandowych umacniających nacjonalizm i kult cesarza w społeczeństwie. Opowieść Momotar? autorstwa Mitsuyo Seo okazała się kultową animacją. W latach 50 natomiast nastąpił zastój w japońskim przemyśle filmowym, a głównym powodem tego było przede wszystkim popularność produkcji amerykańskich. Następny ponowny rozwój produkcji animowanych nastąpił w latach 60-tych. Astro Boy Tezuki Osamu, Sally czarownica, Czarodziejskie zwierciadełko i Biały lew Kimba okazały się symbolami sukcesu. Gwałtowny wzrost popularności anime nastąpił w latach 70-tych i to właśnie w tych latach zaczęły powstawać filmy animowane wyróżniające się spośród innych produkcji. Popularność anime zdobywała również dzięki temu, że właśnie coraz częściej kierowane było do młodzieży i dorosłych. W takiej sytuacji zostały powstawać nowe gatunki a między innymi mecha opowiadający o humanoidach i robotach, tokusatsu o herosach czy science fiction. Reżyserzy anime coraz częściej uwypuklali indywidualizm i niezależność bohaterów. Cele i idee jednak nie zawsze pokrywają się z celami większości. Po za tym również modne stawały się światy fantastyczne oraz magia, nadprzyrodzone zdolności, przemoc, brutalizm i epatowanie seksualnością. Natomiast od lat 80-tych filmy anime zaczęły stopniowo podbijać coraz to więcej państw zagranicznych.


Historia Anime

    Animation to słowo od którego pochodzi anime, a oznacza ono film animowany. W Japonii określa się nim niemal wszystkie filmy i serial o charakterze animowanym , bez względu na kraj ich pochodzenia i ich producenta . Poza krajem jakim jest Japonia słowo anime służy wyłącznie do określenia japońskiej animacji, czyli wszelkiego typu grafik. Historia japońskiej animacji , czyli anime sięga początków dwudziestego wieku kiedy to japońscy filmowcy eksperymentowali sobie z różnorakimi technikami animacji znanymi wcześniej we Francji, Niemczech, Stanach Zjednoczonych i Rosji. Za pierwszy światowy sukces uznana została animacja twórcy Kitayamy Seitar? pod tytułem Momotar? z 1918 roku. Ciekawym okresem dla anime był okres militaryzmu, który trwał od połowy lat trzydziestych dwudziestego wieku , oraz też podczas II wojny światowej -, kiedy to anime służyły japońskiemu rządowi do celów propagandowych jakie miały na celu umocnienie nacjonalizmu , a także kult cesarza w społeczeństwie japońskim. Kiedy po wojnie, a także w latach pięćdziesiątych nastąpił zastój w japońskim przemyśle filmowym głównie dlatego, że wciąż rosła popularność produkcji amerykańskich, pochodzących z wytwórni Walt Disney, anime przez chwile straciło swoje znaczenie. Jednakże na ten czas przypada rozwój komiksu określanego w Japonii mangą. Lata sześćdziesiąte znów jednak przyniosły rozwój anime, a także ich role w telewizji i kinie. Lata siedemdziesiąte spowodowały, że anime znalazła się na szczycie , a jej popularność gwałtownie wzrosła i zaczęły powstawać duże produkcje filmowe. Anime kierowane było przede wszystkim do młodzieży i osób dorosłych. Powstały także nowe gatunki, którymi miedzy innymi była mecha , traktujaca o robotach, tokusatsu o czy też science fiction. Anime ulegała gwałtownym przemianom i ciągłej modernizacji , co znalazło odbicie w jej głównej i charakterystycznej postaci. Największy sukces dla anime przyniosły lata osiemdziesiąte, kiedy to filmy anime podbiły rynki poza granicami kraju.

Przykłady najlepszej japońskiej animacji


 Ghost in the Shell 2: Innocence 

Film ten jest kontynuacją kultowej produkcji Ghost in the Shell, legendarnego już cyberpunkowego obrazu. Pierwszy film, który oglądałem jakiś już czas temu, wywarł na mnie ogromne wrażenie wizją przedstawionego w nim świata, jakością animacji, muzyką i scenariuszem, który, choć mętny i przepełniony niezbyt potrzebną symboliką, niewątpliwie był dobrze przemyślany. Niemniej jednak do tej produkcji podchodziłem dość ostrożnie, ostrzeżony plotkami, wedle których Innocence miał być wyjątkowo niejasnym i niezrozumiałym tytułem.

Obraz ten opowiada o śledztwie prowadzonym przez dwójkę agentów Sekcji 9 w sprawie robota, który na skutek błędu w programie lub sabotażu wpadł w szał i zamordował kilkoro ludzi. Jak łatwo się spodziewać, za wydarzeniami ukrywa się więcej, niż na początku przypuszczano. Jednak fabuła – mimo że ciekawa i z całą pewnością zajmująca – pełni drugorzędną rolę i, podobnie jak muzyka i obraz, stanowi jedynie część formy, mającej pomóc w unaocznieniu zamierzonych przez autora treści. Oznacza to, że kolejne napotykane podczas śledztwa postacie będą wygłaszać długie monologi o symbolice lalek albo przerzucać się maksymami wyjętymi z twórczości zachodnich filozofów, mądrościami Wschodu, cytatami z Biblii lub też z kanonu literatury głównego nurtu. W efekcie osiągamy efekt zbliżony do rozprawy filozoficznej. Niestety – tylko zbliżony. W tego rodzaju dziełach twórcy także często podpierają się opiniami swych poprzedników, literatów i myślicieli, mówiąc pewnego rodzaju kodem, za pomocą którego przekazują swe myśli i dobierają argumenty na ich obronę. Podobnie czynią też niektórzy artyści… Osoby obeznane z tego rodzaju twórczością powinny być zdolne do odczytania zawartych w dziele treści, choć zwykłym śmiertelnikom mogą wydawać się one po prostu bełkotem. Problem jednak polega na tym, że ja – pomimo trzech lat studiów na odpowiednim kierunku – nie jestem zdolny zrozumieć, o co dokładnie autorowi chodziło. Po prostu mimo iż uważam, że potrafię odczytać sens kolejnych zdań i symboli, to nie układają się one w żadną spójną całość! Albo więc autorzy nie zawarli tu żadnych istotnych i głębokich treści, albo też zamaskowali je tak głęboko, że ich odbiór jest niemożliwy – co na jedno wychodzi.

Dzieło to doskonale wpisuje się w tradycje postmodernizmu – świadczą o tym niezliczone mrugnięcia okiem do krytyka, dialogi konstruowane z cytatów oraz wszechobecne nawiązania zarówno do pierwszej części, jak i do tytułów w żaden sposób z anime niezwiązanych. Uczciwie mówiąc, widz niewyrobiony nie pochwyci połowy filmu, w odróżnieniu od osoby posiadającej jako taką wiedzę na temat współczesnej kultury. Niemniej jednak nawet wówczas ocena będzie w dużej mierze zależna od subiektywnej opinii oglądającego i jego stosunku do takiej gry z widzem i żonglerki osiągnięciami poprzedników. Jeśli o mnie chodzi, uważam Ghost in the Shell II za film hermetyczny, a przy tym znacznie płytszy i pozbawiony uniwersalności takiego – powiedzmy – Kino no Tabi.

Czy oznacza to, że film jest zły? Cóż, udawanie, że tworzy się dzieło ambitne, licząc na to, że przeciętny zjadacz chleba go nie zrozumie i nie będzie w stanie należycie ocenić, jest wprawdzie czynnością naganną, lecz z całą pewnością nie dyskwalifikującą. Cały czas bowiem mamy do czynienia z naprawdę dobrym filmem science­‑fiction. Trudno nazwać go trzymającym w napięciu kinem akcji – bohaterowie stanowczo zbyt dużo rozmawiają o niczym – lecz z całą pewnością pozostaje ciekawy i interesujący. Posiada dobrze napisany scenariusz, wciągający z uwagi na złożoność intryg i robiące naprawdę ogromne wrażenie sceny walk.

Mimo nieprzychylnych słów, których wiele padło z moich ust na temat treści tego dzieła – bo mimo wszystko jest to z całą pewnością dzieło – muszę powiedzieć, że Ghost in the Shell II naprawdę warto obejrzeć, najlepiej na dużym telewizorze albo jeszcze lepiej w kinie (co jest jednak z oczywistych przyczyn niemożliwe). Odradzam wsłuchiwać się w to, co bohaterowie plotą trzy po trzy, a polecam chłonąć to, co widać na ekranie. Jedynie bowiem w produkcjach spod sztandaru Ghibli widywałem do tej pory tak wspaniałą grafikę. Wizja świata: tłocznych miast czy imponujących, niebosiężnych budowli, techniczna maestria walk i piękno tła wywołują naprawdę niesamowite wrażenie. Efekty komputerowe – do których zwolenników się nie zaliczam – zostały tym razem użyte z prawdziwym wyczuciem i choć w kilku scenach ordynarnie rzucają się w oczy, to w pozostałych wpisują się w ogólne zamierzenie twórców, pogłębiając jeszcze wrażenie.

Równie perfekcyjna jest muzyka, silnie nawiązująca do ścieżki dźwiękowej poprzedniej części. Doskonale dopasowująca się do kolejnych scen, wywiera przynajmniej równie ogromne wrażenie, jak oprawa graficzna, naprawdę tworząc niezwykłą atmosferę. To anime należy do tego rzadkiego gatunku, które chłonie się wszystkimi zmysłami, podziwiając techniczną perfekcję wykonania.

Szczerze mówiąc jestem, tą produkcją po prostu zachwycony. Dawno nie podziwiałem tak wspaniałej wizji świata, równie wspaniałej kreski i udźwiękowienia. Doprawdy, niezwykle piękna rzecz, którą naprawdę warto poznać. Polecam wszystkim osobom, lubiącym podziwiać mistrzowskie wykonanie! To anime doprawdy oszałamia, powala na kolana swą formą. Na wiele scen mógłbym patrzeć bez końca, zachwycając się kolejnymi szczegółami… A treść – zapyta się ktoś. Co do treści… No cóż, jest z nią moim zdaniem słabo, chociaż autorzy udają, że jest inaczej. Niemniej jednak to anime udowadnia, że treść nie zawsze jest ważniejsza od formy.

 
 Księżniczka Mononoke  

Młody wojownik Ashitaka ma stać się następcą wodza niewielkiego klanu, żyjącego w ukrytej przed światem wiosce. Pewnego dnia jednak musi stanąć do walki z opanowanym przez złe moce leśnym duchem – Nagonomori – który atakuje dziewczęta z wioski. Ashitaka zabija go, ale przy tym ściąga na siebie klątwę. Starszyzna decyduje, że musi on odejść z wioski i wyrzec się swego pochodzenia. Jeśli chce żyć, musi także znaleźć prawdziwą przyczynę swej klątwy i sposób na jej odwrócenie. W swej wędrówce Ashitaka trafia do rządzonego przez kobietę imieniem Eboshi miasta – kopalni żelaza. Czy jego klątwa ma związek z wycinaniem prastarego lasu? Dlaczego wychowana przez wilki San pragnie zabić Eboshi? I dlaczego Eboshi tak bardzo pragnie śmierci Ducha Lasu, Shishigami?

Film zachwyca przede wszystkim niezwykłą urodą plastyczną. Obrazy potężnego lasu czy kuźni żelaza zdecydowanie należy oglądać na dużym ekranie, by móc je w pełni ocenić. Gatunkowo film jest czystą baśnią w starym znaczeniu tego słowa – piękną, ale krwawą. Absolutnie nie jest to „kreskówka dla małych dzieci”. Pomijając krwawość niektórych scen, sama intryga jest złożona i trudna do ogarnięcia. Konflikt „las kontra cywilizacja” nie jest taki prosty i oczywisty, jak by się mogło wydawać...

O filmie napisano już prawie wszystko, mnie pozostaje dodać tylko rzecz oczywistą: pozycja obowiązkowa dla każdego, kto chce mieć jakiekolwiek pojęcie o anime.

 Blood the Last Vampire 

Istnieją tytuły, które należałoby uznać za „dzieła podwyższonego ryzyka”. Trudno je oceniać obiektywnie, głównie dlatego, że recenzent naraża się na liczne wyzwiska pod swoim adresem. Do tej grupy należą przede wszystkim filmy, które w swoim czasie uznano za kultowe, znaczna część tytułów emitowanych w telewizji, dzieła popularnych twórców (np. CLAMP), czy nareszcie produkcje opowiadające o wampirach… Właśnie historię o jednym z tych stworzeń dane było mi niedawno obejrzeć i nastała pora, bym nadstawił karku, próbując odpowiedzieć, czy warto było.

Widowisko zaczyna się dość drastycznie. Przenosimy się do nocnego pociągu, w którego pustych wagonach młoda dziewczyna zabija kataną jednego z pasażerów. Saya – bo tak nazywa się nasza morderczyni – jest ważnym członkiem tajnej organizacji, zajmującej się zwalczaniem bliżej nieokreślonych potworów, o których dowiadujemy się jedynie, że są „pijącymi krew demonami”. Nie są to jednak tytułowe wampiry, gdyż, jak również dowiadujemy się z fabuły, jedyną prawdziwą znaną istotą tego rodzaju jest właśnie główna bohaterka. Jej życie wypełnia ciągła walka z wyżej wymienionymi stworami, walka, w której nie ma chwili wytchnienia… Zaraz po misji w pociągu Saya zostaje skierowana do znajdującej się na terenie amerykańskiej bazy wojskowej szkoły, gdzie prawdopodobnie zaczaiły się potwory.

Ten, kto spodziewałby się szkolnej przygody, będzie zawiedziony już w pierwszych sekundach filmu. Wyraźnie – nawet po rysunku – widać, że nie jest to tego rodzaju produkcja. Całość utrzymana jest w nastrojowych, ciemnych, nieco brudnych i przygnębiających barwach, podkreślających mroczny klimat. U postaci próżno szukać charakterystycznych wielkich oczu, bohaterowie są narysowani raczej realistycznie, by nie rzec – naturalistycznie. Także choreografia nie tak rzadkich walk jest utrzymana w podobnym stylu, nie ma tu więc magicznych ataków czy też niezwykle popisowych wielometrowych skoków, a jedynie – przynajmniej równie efektowna – walka wręcz. Kreska na pierwszy rzut oka wydała mi się bardzo dobra, lecz niestety po bliższym przyjrzeniu się widać, że jednak wykonanie trochę szwankuje. Część ujęć jest wyraźnie nienaturalna, a ukazany w nich ruch – sztuczny. Zdarzają się wręcz takie, na których obecne są całe tłumy postaci, zajętych bardzo dynamicznymi czynnościami, a animowane są tylko pojedyncze z nich.

Do udźwiękowienia nie mam natomiast zastrzeżeń. To bardzo dobry kawał roboty, świetnie pasującej do charakteru filmu, jakim jest Blood. Dźwięk oddaje mroczną atmosferę wyobcowania i brudu, z jaką mamy do czynienia w tej produkcji. Widać, że twórcy na tym polu się postarali.

Mimo dobrej oprawy wizualnej, lepszego nawet dźwięku i dość ciekawego zawiązania intrygi mam temu filmowi jednak sporo do zarzucenia. Bardzo poważnie szwankuje on bowiem w kwestii fabuły… Owszem, zaczyna się ciekawie, a jego akcja jest interesująca, lecz brakuje mu zakończenia, jakiejś puenty, która by go podsumowała. Z filmu nie dowiadujemy się bowiem niczego – ani kim są mocodawcy Sayi, ani czym są monstra, z którymi walczą, nie wiemy nawet, czym jest sama bohaterka (wampirem – ale tego możemy domyślać się z tytułu), ani nawet jaką kieruje się motywacją, ryzykując swą głowę. Jesteśmy jak jedna z drugoplanowych postaci tego filmu – widzimy coś, lecz nie wiemy, co. Uważam, że fabularnie produkcja ta nie wznosi się ponad poziom (nieudanego zresztą) fanfika, którego bohaterka pojawia się znikąd i szlachtuje kataną bezimiennych wrogów bez jakiegokolwiek uzasadnienia swej działalności.

Manewr taki ma pewne uzasadnienie. Jak udało mi się ustalić, przed nakręceniem filmu istniała gra o podobnym tytule, na której fabule oparto akcję. Podziwiamy więc tylko bardzo króciutki epizod z większej całości. Niestety rozczaruję osoby, które orientują się w historii elektronicznej rozrywki na tyle by skojarzyć oparty na engine Duke Nukem 3D tytuł Blood lub jego niesławną z powodu brutalności kontynuację – to niestety nie te programy… Pierwowzór filmu – mimo zbieżności nazewnictwa – nie zdobył dużej popularności poza Japonią i u nas – nawet pomimo kwitnącego piractwa – jest nie do zdobycia, jak zresztą większość azjatyckich gier.

Podsumowując – już pominąwszy to, co prywatnie twierdzę o tego rodzaju korespondencji sztuki (a co niekoniecznie nadaje się do druku) – film jest ukłonem w stronę fanów gry. Jej znajomość, podobnie jak i rozeznanie w niuansach fabuły, najpewniej bardzo znacznie podnosi jego atrakcyjność. Niemniej jednak dla osób, które nie miały przyjemności zgłębić tego tytułu (czyli – tak na oko – wszystkich mieszkańców Polski) odbiór dzieła będzie bardzo utrudniony i pozostanie ono dla nich tylko wyrwaną z kontekstu jatką.

Więcej recenzji filmów anime na